W wąwozie Somosierra zwycięska szarża polskich szwoleżerów gwardii napoleońskiej otworzyła cesarzowi Napoleonowi drogę do Madrytu. Wcześniej pod osłoną mgły stanowiska hiszpańskich powstańców bezskutecznie atakował szwadron francuski i piechota. Brawurowy ośmiominutowy atak Polaków pod górę w wąskim wąwozie na dystansie 2500 metrów, pod gradem kul artylerii, to dowód kunsztu i odwagi polskiego oręża, który był inspiracją dla pisarzy, malarzy, poetów.

W roku 1807, po uwięzieniu króla Ferdynanda VII, Napoleon mianował królem Hiszpanii swego brata, Józefa Bonaparte. 2 maja 1808 roku wybuchło antynapoleońskie powstanie w obronie niepodległości i wiary katolickiej. Powstańcom szło na tyle dobrze, że cesarz Francuzów musiał osobiście ruszyć na Półwysep Iberyjski, by realizować swoje plany. Droga do zajętego przez powstańców Madrytu prowadziła przez wąski wąwóz Somosierra, który nabrał istotnego strategicznie znaczenia.
Amaranty zapięte pod szyją
„Wnet też Kozietulski, który był niesłychanie odważnego serca (…) wystąpił naprzód jako szef szwadronu i krzyknął: – Formuj czwórki. Wysuwamy się tedy poza załom góry, gdzieśmy dotąd byli jak w twierdzy. Mimo kul hiszpańskich bezpiecznie stali. Lecz zaledwie zdążyliśmy się rozwinąć w połowie drogi, grad kartaczy spotyka nasz szwadron, a pierwszym z oficerów, który pada ofiarą był Rudowski.
Muszę się przyznać, że to fatalne przywitanie ze strony Hiszpanów, diablo nas zmieszało, już sądziliśmy nawet, że się nie zdołamy sformować raz drugi, gdy znów odezwał się głos Kozietulskiego” – wspominał wydarzenia rozgrywające się 30 listopada 1808 roku, około 10.30, Wincenty Toedwen z Dzięciołowa, pod Somosierrą wachmistrz, później odznaczony Legią Honorową kapitan.
Skoczył Kozietulski, jazdę w czwórki zwinął
„Jako wachmistrz musiałem być z tyłu szwadronu – ciągnął Toedwen – ale lat 18, a nade wszystko ta jedyna myśl, że Cesarz tak blisko, że spogląda na nas i ocenia odwagę naszą, przemogła w tym względzie formy. Przy drugiej komendzie Kozietulskiego, wysunąłem się na przód i w miejsce poległych towarzyszów, w pierwszej czwórce stanąłem. Stanąwszy na nowo, nowy przypuściliśmy atak samym środkiem wąwozu w górę.
Pędząc jak na oślep, uniosłem pałasz tak, aby zasłonić oczy od postrzału i nic nie widziałem tylko ogień i dym. Nic nie słyszałem prócz huku armat i świstu kulek karabinowych. Aż do tej chwili miałem zupełnie słabe wyobrażenie o tym gradzie kul, o jakim nieraz przy ognisku w polu opowiadali starzy wojacy, ale od wejścia w ten piekielny wąwóz przekonałem się o tym. Nie był to, bowiem plac boju, ale rzeczywiście piekło, zdawało się, że ziemia zapala się wraz z nami”.
Jeszcze im została ta bateria czwarta
Nie jest do końca jasne, dlaczego cesarz posłał Polaków do ataku. Być może za karę, bo patrol trzeciego szwadronu szwoleżerów dał się poprzedniej nocy zaskoczyć Hiszpanom i stracił jednego człowieka? Może przeciwnie – słynne „zostawcie to Polakom”, które rzekomo miało paść z usta Napoleona, miało podkreślać ich niezwykłe umiejętności? W każdym razie Jan Hipolit Kozietulski z okrzykiem „Niech żyje cesarz!” lub – według innych źródeł - „Naprzód, psie krwie, cesarz patrzy!” uformowawszy szwadron w czwórki, ruszył, zgodnie z rozkazem, zdobyć JEDNĄ hiszpańską baterię. Impet szarży był jednak tak wielki, że Polacy zagalopowali się aż do ostatniej, czwartej baterii, nim hiszpańscy powstańcy zdążyli przeładować armaty.
Niegolewski ranny, z konika się chyli
Pod pułkownikiem Kozietulskim zabito konia, biegł za swoim szwadronem. Komendę przejął kapitan Jan Nepomucen Dziewanowski, pod jego dowództwem szwoleżerowie przeskoczyli drugą baterię, przy trzeciej Dziewanowski został ranny, dowództwo przejął porucznik Andrzej Niegolewski. Z niewielką częścią szwadronu zdobył ostatnią, czwartą baterię, która również nie zdążyła wystrzelić. Sam Niegolewski został jednak poważnie ranny, a wycofujący się Hiszpanie zadali mu dziewięć ran bagnetem. Przeżył – i jak sam wspominał – zdążył jeszcze zobaczyć nadjeżdżających francuskich szaserów.
Napoleon z piersi orła mu przyszpilił
Cesarz, widząc, że Polacy nie zatrzymali się po zdobyciu pierwszej baterii, posłał ich śladem oddział własnej gwardii przybocznej i kolejnych szwadron lekkiej jazdy. Nie trwało długo, nim sam dotarł do czwartej baterii. Udekorował rannego Niegolewskiego Legią Honorową.
W szarży poległo 18 szwoleżerów, 33 zostało rannych. Tak niewielkie straty w tak trudnym ataku wywoływały zdziwienie. Zresztą, szarża pod górę w wąskim wąwozie, z którego obu stron prowadzono gęsty ogień karabinowy, uchodziła za niemożliwą. „Trzeba być pijanym, by taki rozkaz wydać i trzeba być pijanym, by taki rozkaz wykonać” – napisał potem o szarży jeden z napoleońskich generałów.
Co jada cesarz?
O Napoleonie zwykło się mawiać, że nie dbał o jedzenie i podczas kampanii zadowalał się żołnierskim posiłkiem przy ognisku. Mogło się tak zdarzać, ale tylko w sytuacjach, w których tabory nie nadążały za nacierającą armią. W Paryżu cesarz jadał wyjątkowo dobrze, zgodnie z pozycją i wymogami epoki a podczas kampanii ciągnięto za wojskiem wozy pełne składników jego ulubionych potraw (kawa, gorąca czekolada, polenta z kasztanami, kotlety jagnięce, paszteciki). Do kampanii rosyjskiej wyruszono z 250 kilogramami makaronu (zapewne kolanek), z którego powstawały ulubione tymbaliki cesarza.