Opowiadanie o świętach Bożego Narodzenia na Wyspach najlepiej zacząć od opisu gwiazdkowych zakupów. I nie ma w tym żadnej sprzeczności, bo święta obchodzi się tu głównie w poszukiwaniu prezentów pod choinkę.

Być może w mieście, którego mieszkańcy posługują się na co dzień 800 językami świąteczne zakupy i świąteczne dekoracje świetlne to jedyne elementy, które mają szansę być wspólnym spoiwem dla multikulturowej społeczności stolicy Zjednoczonego Królestwa.
Dobrze mieć świadomość, że choć w Londynie można spotkać wielu ludzi wierzących w Boga, to niekoniecznie jest to Dziecię Jezus, dlatego dla znacznej części londyńczyków święta Bożego Narodzenia nie mają żadnego religijnego zabarwienia.
Bóg się rodzi, ale nie wszystkim
Zatem adwent sprowadza się tu najczęściej do wieńca zawieszanego na drzwiach niektórych anglikańskich domostw. I raczej niewielu mieszkańców Londynu czeka na Święte, co się ma narodzić. Jednak świąteczne zamieszanie, takie trochę bez większego powodu, jest duże. Zaczyna się od wymuszania gwiazdkowych potrzeb na konsumentach, tuż po hucznie w tym mieście obchodzonym Halloween. Wtedy to, z dnia na dzień, miejsce trupich czaszek, pająków i duchów zajmują na półkach słodkie aniołki, bombki, domki z piernika – wszystko to posypane odpowiednią porcją brokatu.
Co najdziwniejsze „przynęta” najwyraźniej działa, bo już na początku grudnia co ciekawsze egzemplarze świątecznych dekoracji znikają ze sklepowej oferty. A kiedy przyjdzie czas, by zgodnie z polską tradycją, przystroić świąteczne drzewko i dom, to w zasadzie nie ma już czym.
A potem można już zasiąść w kolorowej koronie z bibuły do świątecznego przyjęcia, najczęściej z indykiem w sosie gravy albo z żurawiną, zakończonego christmas puddingiem. Każda firma ma obowiązek zorganizowania swoim pracownikom takiego christmas party, a trzeba przecież jeszcze zjawić się na przyjęciu wydawanym przez pracodawcę męża czy żony, partnera biznesowego, po drodze przyjęcia wydają znajomi, po nich znajomi znajomych i ani się człowiek obejrzy a tu Wigilia, (której zresztą Brytyjczycy nie obchodzą).
Niewykluczone, że prekursorem noszenia tego brzydkiego bożonarodzeniowego swetra w brytyjskiej kulturze popularnej był słynny Pan Darcy grany przez Colina Firtha w „Dzienniku Bridget Jones” (2001), w którym widać go w golfie z głową gigantycznego renifera. Od tego czasu Brytyjczycy przejęli tradycję zakładania świątecznego swetra i tak oto wszyscy, od celebrytów i polityków po całe rodziny, noszą tematycznie wydziergane dzianiny – im głupsze, tym lepiej. W ciągu ostatnich kilku lat świąteczne swetry pojawiły się z dodatkiem świecących lampek choinkowych, niektóre ich wersje można podłączyć do telefonów, jeszcze inne mają zamontowane klipy dźwiękowe.
Niektóre puby mają w zwyczaju oferowanie świątecznego menu dla swoich stałych bywalców. Z kolei abstynentom pozostają leniwe popołudnia spędzane w gronie rodzinnym, obdarowywanie się prezentami i nadrabianie zaległości na Netflixie. I tak aż do Boxing Day – czyli 26 grudnia, kiedy to wszyscy ruszają do sklepów, korzystając w atrakcyjnych wyprzedaży. Anglikańskie tradycje obchodów tego dnia, były o niebo szlachetniejsze. I tak, według Encyklopedii Bratanica, zwyczaj ten powstał, ponieważ służącym, którzy pracowali w domach swoich panów w Boże Narodzenie, pozwolono następnego dnia odwiedzić rodziny, a pracodawcy dawali im do domu pudła z prezentami, premią, a czasami resztkami z pańskiego stołu.
istnieje wiele tradycji ludowych wyjaśniających powstanie tego święta oraz jego nazwy. Najpopularniejsza z teorii dotyczy oczywiście dawnego zwyczaju darowania służbie oraz ubogim podarunków zapakowanych w pudełka (ang. box). Niektórzy twierdzą, że nazwa ta pochodzi od świątecznych akcji charytatywnych. W Boże Narodzenie stawiano w kościołach skarbonki (ang. lockbox), do których wrzucano datki dla biednych. Następnego dnia, czyli właśnie w Boxing Day, otwierano je i przekazywano potrzebującym. Jeszcze inna teoria mówi o łapaniu strzyżyka uznawanego za króla wszystkich ptaków. Wkładano go do pudełka i noszono po wszystkich okolicznych domostwach, co miało przynieść udany rok oraz obfite plony.
Nawet jeśli ktoś nie ulega atmosferze bożonarodzeniowych jarmarków w tym mieście, to w grudniu trudno od nich stronić, bo gdzie się tylko nie stąpnie tam są. Najczęściej sprowadzają się do rzędów niezbyt urodziwych drewnianych budek, podświetlonych lampkami i oferujących równie nieurodziwe propozycje gwiazdowych prezentów. Jest także oferta kulinarna, która w większości nie ma nic wspólnego z tradycyjnym świątecznym menu, i nawet ceny nie są gwiazdkowe, a raczej z księżyca.
Ale jeśli ktoś nie wyobraża sobie świątecznego czasu bez pieczenia w ogniu pianek marshmallow czy raczenia się rozgrzewającym winem, to koniecznie powinien udać się na jeden z tych świątecznych jarmarków. Najsłynniejsze są oczywiście te ulokowane w samym centrum Londynu, a wśród nich Winter Wonderland zajmujący co roku cześć Hyde Parku. Jego niezwykła popularność i część magii, biorą się pewnie stąd, że jest on połączeniem świątecznego marketu i wesołego miasteczka. Ze wszystkimi tego estetyczno-artystycznymi konsekwencjami niestety. Ale może nie musi tak być, że Winter Wonderland ma się podobać, ważne, żeby się na nim pojawić i odhaczyć ten świąteczno-londyński rytuał w swoim adwentowym kalendarzu.
Na turystów czekają jeszcze mocno oblegane jarmarki na Trafalgar Square i Leicester Square, ale chyba najbardziej malowniczy rozciąga się na prawym brzegu Tamizy i biegnie od London Eye aż do Waterloo Bridge. Jego uroda, w głównej mierze, jest zasługą bliskości wody i widoku rozświetlonego nabrzeża rzeki.
A jeśli wizyta w Fortnum and Mason nie zdołała zaspokoić wszystkich świąteczno-upominkowych potrzeb można od razu udać się do nieodległego Covent Garden. Słynne piazza pełni trochę rolę londyńskiej Starówki W tym roku organizatorzy świątecznego szaleństwa zastawili tu szereg pułapek na amatorów zakupów. Ci, którzy lubią bożonarodzeniowy klimat z nutą angielskiej tradycji z pewnością zadowolą się przechadzką po Apple Market (dawnym targu warzywnym) usytuowanym pod włoską kolumnadą sklepików z antykami oraz z bożonarodzeniowymi prezentami. W czasie świąt zwisają tu spod dachu dekoracje w formie wielkich gałązek jemioły.
Jednak wszystkie te atrakcje wielkiego miasta, choć niewątpliwie cieszą oczy turystów i wielu jego mieszkańców, to jednak nie do końca wpisują się w wizję tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia, jaką znamy z polskich domów. Dlatego wszystkim rodakom, którym jest ona bliska pozostaje celebrowanie rodzimych zwyczajów w zaciszu własnych domostw.
A mieszkający na obczyźnie polscy katolicy, dla których Boże Narodzenie to nie tylko biesiada przy suto zastawionym stole, mają szansę świętować misterium narodzenia Pańskiego, w którymś z polskich kościołów.