Wybierz kontynent

Francuz, który postanowił zostać Polakiem; część 5

Leon Junck albo Young hrabia de Blankenheim – prawdziwy powstaniec styczniowy z fałszywą tożsamością. Fascynujący reportaż historyczny z zaskakującym finałem. Część 5 i ostatnia.

„Hej! pod Brdowo z Afryki przygnały go losy!

Minął Francję, swą macierz, by dłońmi ze stali

Wyrwać Polskę, kraj mogił, z pazurów szakali,

A tu… poddaj się! – krzyczą krwi spragnione głosy.

Przenigdy! – odpowiada pułkownik siarczyście

I na chmary zdumione, jak orkan naciera…

Kos miga, jak piorun, lecą łby, jak liście…”.

X. Józef Markowski „Sonety brdowskie”

 

Legendowanie operacyjne
Leon Junck de Blankenheim w relacjach prasowych i pamięci historycznej jawi się jako dzielny francuski oficer, który zrezygnował ze służby wojskowej w swym kraju i wyruszył na pomoc powstaniu styczniowemu. Przerzucony wraz z grupą Francuzów przez granicę Wielkiego Księstwa Poznańskiego z Królestwem Polskim odniósł spektakularne zwycięstwo nad oddziałem wojsk rosyjskich pod Nową Wsią dnia 26 kwietnia 1863 r. (wręcz upokorzył wroga przepędzając go przez pruską granicę), ale poległ w zasadzce pod Brdowem dnia 29 kwietnia tegoż roku – ze znacznie liczebniejszym i lepiej uzbrojonym przeciwnikiem. Przeciwko powstańczemu oddziałowi trzeba było sprowadzać z Warszawy doświadczonego generała Kostandę.

Doniesienia prasowe o drastycznych szczegółach śmierci Leona Junck’a – Moskale pastwili się nad rannym, bezcześcili ciało poległego – wyniosły go na pierwsze strony gazet francuskich. Szukano jego wizerunków, ustalano dane biograficzne. Przedstawiano jako wybitnego studenta, nadzieję francuskiej armii.

  

Leon Junck w mundurze francuskiego podporucznika z medalem za kampanię włoską na piersi.

Biblioteka Naukowa PAU i PAN w Krakowie. BZS.RKPS.2331.t.2.12.

  

Niewątpliwie wykazywał się on niezwykłymi zdolnościami już na poziomie szkoły średniej. Ale czy na pewno Anatol de la Forge spotkał podporucznika Leona Junck’a w domu generała Daumas’a w Bordeaux jesienią 1862 roku? Z roczników wojskowych wynika, iż istotnie wówczas tam stacjonował macierzysty 88 pułk piechoty, w którym oficerem był Junck. W tym samym mieście przebywał też Daumas jako dowódca 14 dywizji. Ale co ciekawe jego adiutant to kapitan Henri-Felix-Theodore Jung. Czyżby de la Forge pomylił Junck’a z Jungiem?

Podobny kłopot pojawia się z relacjami publikowanymi w „La Gironde”. Korespondencja z Poznania zamieszczona w tym dzienniku dnia 11 kwietnia 1863 r., miała być napisana 27 marca. Jej autor Leon Junck miał się ukrywać na fałszywych papierach wystawionych na malarza o nazwisku „Legrand”. Z innych relacji prasowych zaś wiemy, iż podporucznik wziął dymisję ze swojego pułku dopiero 3 kwietnia.

Na rozbieżności w datach w zwracali już uwagę J. Kowalski i T. Paciorek w swym artykule zamieszczonym „Pamiętniku Biblioteki Kórnickiej” z 2014 r. Wedle ich ustaleń Leon Junck wyruszył z Paryża 14 marca 1863 r., a dotarł do Poznania 20 marca. Przypuszczają zatem owi badacze, że dymisja została złożona korespondencyjnie. Jest to prawdopodobne, aczkolwiek można też domyślać się, że ten akt woli został sporządzony na początku marca w Bordeaux, zaś data przyszła obejmowała również niewykorzystany urlop.

Kwerenda w obfitych aktach policji pruskiej przechowywanych w Archiwum Państwowym w Poznaniu nie przyniosła jednak pozytywnego rezultatu. Ani śladu w nich po francuskim malarzu o nazwisku Legrand. Jedyny taki malarz w tej dokumentacji, który istotnie był uczestnikiem powstania styczniowego, to Lejars (postać ta zasługuje na oddzielny artykuł). Jednocześnie Prusacy byli świadomi, że po ich terenie kręci się podporucznik „Jung de Blankenheim”.

Nasuwa się więc wniosek, że francuskie gazety w sprawie Junck’a nie podawały całej prawdy. Po części po to, aby nie ułatwiać zadania Prusakom i Moskalom (wszak ich ambasady w Paryżu uważnie śledziły główne miejscowe tytuły prasowe). Po części po to, aby poległy Leon Junck, „arystokrata” (hrabia de Blankenheim), człowiek znany w armii francuskiej (bywały na salonach generalskich), męczennik za sprawę polską, mógł stać się iskrą zapalną dla francuskiej interwencji na terenie zaboru rosyjskiego. A wszystko to pod hasłem: Moskale bestialsko mordują kwiat narodu francuskiego.

 

Proces Polaków w Berlinie
Pomiędzy 7 kwietnia a 23 grudnia 1864 roku toczył się w Berlinie proces przeciwko 149 Polakom. Z powyższej grupy 124 osoby były już osadzone w pruskim areszcie. Z pozostałych część stanęła przed sądem dobrowolnie. Głównymi oskarżonymi zostali Jan hrabia Działyński, dziedzic dóbr Kórnik, Aleksander Guttry, dziedzic dóbr Paryż (ten pod Żninem) oraz Józef Rustejko, bibliotekarz z Kórnika. Dwaj pierwsi zbiegli do Paryża (do tego we Francji), a trzeci z nich siedział w berlińskim areszcie.

Linia oskarżenia opierała się na dokumentach skonfiskowanych hrabiemu Działyńskiemu podczas rewizji w Kórniku dnia 28 kwietnia 1863 r., śledztwie von Baerensprung’a, prezydenta policji w Poznaniu oraz zeznaniom francuskiego najemnika Alfreda Henryka Fangeret’a. Oskarżonym zarzucano spisek przeciwko państwu pruskiemu – a mianowicie chęć odbudowy Polski w granicach z 1772 roku. Po zwycięstwie nad Rosją powstańcy mieli w zamiarach rozprawić się z Prusakami. W tym duchu zeznawał właśnie Fangeret.

 

 Jan Kanty hr. Działyński z Kórnika.
Biblioteka Narodowa, F.12546/IV.

    

Aleksander Guttry.
Domena publiczna, Wikipedia polska.

  

Szczegółowe relacje z tego procesu były publikowane w „Dzienniku Warszawskim” od numeru 156 do numeru 283 z rocznika 1864. Natomiast wyrok opublikowano w numerze 296. Sama gazeta dzieliła się na część urzędową i nieurzędową. Ta druga partia w swej treści okazywała się wyjątkowo perfidną polskojęzyczną moskiewską gadzinówką, w której uprawiano codzienne zajęcia z pedagogiki wstydu. Czytelników utwierdzano w przekonaniu, iż Polacy nie zasługują na własne państwo (podobnie Norwegowie czy Szkoci). I choć relacje berlińskie wchodziły w skład nieurzędowej części, to jednak przynosiły one cenne informacje o biografiach podsądnych i świadków oskarżenia.

Proces zakończył się łagodnymi wyrokami. Na śmierć skazano jedynie 11 oskarżonych, którzy zbiegli za granicę i nie stanęli przed sądem. W tej liczbie znaleźli się m. in. hrabia Działyński, Guttry, ale i także znany z bitew pod Nową Wsią i Brdowem Józef Alojzy Seyfried. Oczywiście tych wyroków nie wykonano, a w niedalekiej przyszłości część z tych osób uzyskało amnestię. Dalszych 27 podsądnych skazano na więzienie od roku do 2 lat, przy czym sąd nawet te osoby (z dwoma wyjątkami, w tym Rustejki) nakazał czasowo uwolnić. Pozostali oskarżeni, w liczbie 111, zostali uniewinnieni (m. in. dziennikarz Henryk Szuman).

Zatem zbrodnia popełniona przez Rustejkę, w tym kontekście okazała się najcięższą. A było to zwerbowanie Francuzów, których nazwiska wprost wymieniono: „Garnier, Roussier, Deodat Le Jars, Joung de Blankenheim, pułkownik vice-hrabia de Noe, Emil Faucheux”. Choć z błędami to tak właśnie te nazwiska wydrukowano w „Dzienniku Warszawskim” numer 272/1864.

Odnotować jeszcze warto, że rewizja w Kórniku, zakończona konfiskatą papierów Działyńskiego i aresztem Rustejki, odbyła się dwa dni po tym jak Leon Junck upokorzył Rosjan pod Nową Wsią. Śmiało można rzec, że była to zorganizowana wspólna akcja Prusaków i Moskali. Prezydent v. Baerensprung działał drogą policyjną, a generał Kostanda – drogą militarną.

 

Lista Baerensprung’a
W Archiwum Państwowym w Poznaniu przechowywany jest zespół Prezydium Policji w Poznaniu, a w jego ramach jednostki 525 i 526 zawierające donosy i raporty z przesłuchań obcokrajowców, przybyłych na teren Wielkiego Księstwa Poznańskiego w latach 1863-1865. Nierzadko schwytanych podczas nielegalnego przekraczania granicy z Królestwem Kongresowym (w obie strony). Są wśród nich znani już nam Francuzi, ale także Włosi, Niemcy, Anglicy, czy pojedynczy Luksemburczyk, Szwed i Norweg. Z dwóch jednostek liczących ponad 900 stron trzeba umieć wychwycić kilka najważniejszych dokumentów. Niewątpliwie do takich zalicza się lista 44 obcokrajowców (głównie Francuzów, choć są na niej i Włosi), których prezydent Friedrich Wilhelm Edmund von Baerensprung uznał za siatkę powstańczą (późniejszy świadek oskarżenia w procesie berlińskim). Osoby te miały przybyć do Poznania pociągami z Paryża, a w pojedynczych przypadkach z Berlina i Turynu, pomiędzy początkiem marca a końcem czerwca 1863 roku.

Członkowie-założyciele siatki to kilkuosobowa grupa, która zjawiła się w Poznaniu w przeciągu marca, a mianowicie:

von Noe, francuski pułkownik, lat 76,

Jung Blankenheim, francuski porucznik, lat 27,

Emil Faucheux, urzędnik biurowy, lat 26,

Ganier, producent kopert pocztowych, lat 26,

Ernst Eichmann, francuski sierżant, lat 26,

Lejars, malarz, lat 27,

Roussiot, pomocnik w spółce handlowej, wiek nieokreślony,

Mayeux, służący, lat 30,

Lorans, pomocnik w spółce handlowej, lat 28,

Hagen, złotnik, lat 28,

Lespinasse, urzędnik huty szkła, lat 31.

Zatem szef – emeryt wyższy oficer oraz jego zespół - grupa mężczyzn wieku około 30 lat.

Trzeba mieć jednak w pamięci, że Prusacy miewali kłopoty z prawidłowym zapisem nazwisk francuskich. Zaś aresztowani tymczasowo Francuzi kłamali co do wieku, zawodu, a zwłaszcza swych imion. Stąd lektura tych akt wymaga nadzwyczajnej ostrożności.

Co gorsze, polska historiografia dotąd nie była w stanie odtworzyć tożsamości większości z tych Francuzów. Nawet pozornie łatwy do namierzenia pułkownik vice-hrabia de Noe w publikacjach występuje bez imion i dat życia, a jedynie z adnotacją, iż nie sprawdzał się w towarzystwie polskich ziemian. A skoro miał słabą głowę, to i po co go pamiętać?

 

Pojedynek w deszczu
Na 3 stronie „Kuriera Warszawskiego” numer 248 z dnia 29 października 1862 roku można znaleźć, wśród doniesień z Paryża z dnia 23 października, krótką notatkę następującej treści:

„Wczoraj miał miejsce pojedynek między członkami Yockey-Klubu, Xięciem Gramont-Caderousse i Panem Dillon, redaktorem dziennika „Sport”. Drugi został podobno zabity na miejscu”.

Ówczesny czytelnik „Kuriera Warszawskiego” nie zdawał sobie sprawy, że ten oto pojedynek będzie miał wpływ na przyszłe powstanie styczniowe. Współczesnemu czytelnikowi przyjdzie poznać tą historię w szczegółach poniżej.

  

 

 Członkowie Jockey-Club.
Karykatura „La Reveu de Turf Illustree” 15 czerwca 1889

  

Ale po kolei. W aktach zgonów Saint Germain pod Paryżem pod numerem 348 za rok 1862 istotnie jest wpis, z którego treści wynika, iż dnia 24 października miejscowemu merowi okazano zwłoki. Dane denata to Henry Luc Dillon, kawaler, dziennikarz, zamieszkały w Chantilly, a urodzony w Londynie w Anglii w 1826 roku. Rodzice jego: Henry Luke Dillon i Sarah Dixon Seal.

Anglik zabity w pojedynku pod Paryżem wywołał sensację zarówno w prasie francuskiej, jak i brytyjskiej. Afera ta nie schodziła ze stron gazet przez cały listopad 1862 roku. W wyniku szczegółowego śledztwa aresztowano księcia de Gramont-Caderousse i 4 sekundantów tegoż pojedynku. Następnie przeprowadzono błyskawiczny proces sprawców przed ławą przysięgłych w Wersalu.

Przyczyną pojedynku pomiędzy członkami Jockey Clubu oficjalnie był spór o to, czy Frederic Thomas kwalifikuje się do członkostwa w nim. Dillon stał na stanowisku, że tak, de Gramont był zdania przeciwnego. Spór słowny przeszedł w wymianę zdań w prasie sportowej francuskiej i belgijskiej. Nieoficjalnie (co można znaleźć dopiero w prasie hipicznej z końca XIX wieku) zaczęło się wszystko od skandalicznego zachowania pijanego Dillon’a w hotelu w Valenciennes.

 

 

Duc de Gramont-Caderosse.

Fot. Eugen Disderi. ebay.fr

 

Henry Luc Dillon.

Fot. Etienne Carjat. Musée Carnavalet, Histoire de Paris. PH49644.

  

Tak czy owak, Dillon uznał, że sprawy poszły zbyt daleko i postanowił wyzwać księcia na pojedynek. Szybko znaleźli się sekundanci z francuskich kręgów arystokratyczno-wojskowych gotowi do organizacji tegoż przedsięwzięcia. Ponieważ Dillon był znakomitym strzelcem, przeto sekundanci ustalili między sobą, że pojedynek odbędzie się na broń białą. Szkopuł w tym, że Anglik nie miał pojęcia o szermierce (w relacjach prasowych określany jako „ignorant szermierki”). Stąd prośby, aby Dillon pogodził się księciem na nic się zdały. Zatem jeden z sekundantów, najstarszy wiekiem, w przeddzień pojedynku zabrał dziennikarza na wycieczkę po Paryżu w celu odnalezienia mistrza fechtunku, który by udzielił Anglikowi jednej lekcji. Lekcja u pana Gatechair na nic się zdała.

 

Hippolyte Gatechair, mistrz szermierki.

Fot. Etienne Carjat. Musée Carnavalet, Histoire de Paris. PH50969.

  

Następnego dnia w deszczowy i wietrzny wieczór w lesie Saint Germain pod Paryżem Dillon padł trupem pchnięty szpadą księcia między żebra.

Najstarszy z sekundantów zabrał zwłoki do swej karety i tak z nimi jeździł przez cała noc krążąc po obrzeżach lasu, pomiędzy Saint-Germain-en-Laye a Maisons-Laffitte. Trupa próbował zameldować w jednym z hoteli, ale pech chciał, że zabrakło wolnych miejsc. Jakkolwiek brzmi to wszystko surrealistycznie – wygląda na próbę zatuszowania sprawy i zacierania śladów pojedynku.

Metryka zgonu, sporządzona dwa dni później, nie podawała całej prawdy. Zabity redaktor sportowy nie był kawalerem. Pozostawił żonę i dwóch małych synów. Wkrótce wdowa wytoczyła proces, a księcia i jego sekundantów zaaresztowano. Szczegółowy opis tych wydarzeń w języku francuskim znajduje się na pierwszej stronie „Le Sport” z dnia 29 października 1862 r. Wersję angielską wraz z przebiegiem procesu można znaleźć na przykład w „Eastbourne Gazette” z dnia 26 listopada 1862 r. oraz innych licznych – w artykułach pod tym samym tytułem „The Late Fatal Duel in France”. Cytaty z wypowiedzi oskarżonych i świadków opublikowano m. in. w „Messager du Midi” z dni 20 i 21 listopada 1862 r.

 

Wersalski incydent
W relacjach prasowych z procesu księcia de Gramont-Caderousse podano tożsamość sekundantów pojedynku byli to kolejno:

Artus hrabia Talon, lat 33, porucznik 1 pułku karabinierów, a przy tym żywa legenda francuskich wyścigów konnych,

Charles-Robert hrabia de Fitzjames (z francuskiej nieprawej linii dynastii Stuartów), lat 27, porucznik marynarki,

Louis-Robert-Jean vice-hrabia de Noe, lat 53, emerytowany podpułkownik, obecnie dziennikarz sportowy,

Pierre-Charles de Mussy, lat 38, dymisjonowany oficer.

   

To właśnie vice-hrabia de Noe prowadzał Dillon’a na przyspieszone nauki fechtunku, a później woził jego zwłoki w karecie. Na tyle sprytny i przebiegły, że swymi zeznaniami wybronił księcia, kolegów i samego siebie.

Księcia nie skazano w procesie karnym, ale pozostało roszczenie cywilne. Wdowa Dillon żądała 80.000 franków odszkodowania, książę oferował 25.000 franków. Ostatecznie doszło do ugody – książę miał wypłacić jednorazowe odszkodowanie w wysokości 3.000 franków oraz dożywotnią rentę roczną w wysokości 3.600 franków.

Jednakże pojawiło się widmo kolejnego procesu – bo oto w trakcie dochodzenia na sali sądowej w Wersalu doszło do ostrego spięcia pomiędzy oskarżonym vice-hrabią a jednym ze świadków Hippolyte de Villemessant, redaktorem „Figaro”. Tak przygasająca afera Dillona i Gramonta przeradzała się wersalski incydent – nowy temat dla prasy. Sprawa ta została zakończona wyrokiem sądem cywilnego z dnia 23 stycznia 1863 r., w którym oddalono pozew de Noe przeciw redaktorowi, obciążając vice-hrabiego wszelkimi kosztami sądowymi. Proces ten w szczegółach jest opisany w „Revue des grands proces contemporains”, tom 4, Paryż 1886.

 

Hyppolite de Villemessant.

Musée Carnavalet, Histoire de Paris. PH57541.

 

 

Vive la Pologne!
W momencie wybuchu powstania w styczniu 1863 r. cesarz Napoleon III był równocześnie premierem rządu. Funkcję jego zastępcy – ministra stanu – pełnił urodzony w Walewicach Alexander Colonna-Walewski, zaś ministerstwo wojny znajdowało się w rękach marszałka Randon’a. Ten swoją karierę wojskową zaczynał w 1812 r. w Warszawie przy boku swego wuja generała Marchanda. Zespół ludzi przychylnych Polsce. To wszystko dawało szansę władzom powstańczym, iż interwencja francuska w zaborze rosyjskim ziści się. Należało jedynie uzyskać zgodę Franciszka Józefa I, cesarza Austrii, na przejście wojsk francuskich przez teren jego imperium. Ten jednak się wciąż zastanawiał.

Nowy szef polskiego stronnictwa w Paryżu - „Hotel Lambert” – Władysław książę Czartoryski wraz ze swym szwagrem Janem Kantym hrabią Działyńskim z Kórnika, za cichą zgodą rządu francuskiego, rozpoczął tymczasowy werbunek dymisjonowanych oficerów i żołnierzy francuskich na pomoc powstaniu, pozyskiwanych aż do czasu obiecanej przyszłej interwencji. Znaczne fundusze na tą akcję oprócz Czartoryskiego i Działyńskiego, przekazał Roger hr. Raczyński z Rogalina.

 

Adam książę Czartoryski z synami Witoldem i Władysławem.

Fot. Mayer & Pierson. Musée Carnavalet, Histoire de Paris. PH48866.

Roger hr. Raczyński.

Zbiory Specjalne, Biblioteka Naukowa PAU i PAN w Krakowie. BZS.RKPS.2029.194/a.

  

Z ulotki rozprowadzanej po Paryżu z początkiem 1863 roku wynikało, że Komitet Narodowy potrzebuje 4000 ochotników z doświadczeniem wojskowym. Rekrutacja odbywała się na Placu Bastylii. Oprócz munduru, broni, pokrycia kosztów podróży do walczącej Polski, oferowano od dnia wyjazdu zwykłym żołnierzom 22,50 franków miesięcznego żołdu, podoficerom – 100 franków, oficerom – 300 franków. Rękopiśmienna wersja ulotki zaczynającej się od hasła „Viva la Pologne!” przechowywana jest w Bibliotece Kórnickiej pod sygnaturą 7410.

Na wieść o powstaniu i takiej akcji odpowiedzieli ochotnicy – vice-hrabia de Noe, podporucznicy Junck, Vayssiere, Buffet, Lespinasse, sierżant Faucheux i liczni inni. Tylko czy oni naprawdę byli ochotnikami?

  

 

Operacja Blankenheim
Dochodzimy zatem do momentu, w którym w oparciu o dotychczasowe pewne dane przychodzi dokonać hipotetycznej rekonstrukcji zdarzeń.

Tak oto w koszarach w Bordeaux tkwi bezczynnie podporucznik Leon Junck. Chociaż jego 88 pułk wysłano na kampanię włoską, to jednak nawet tam pozostawał w odwodzie. Junck otrzymuje list polecający od swego stryjecznego szwagra Willete, kapitana w sztabie generalnym, adiutanta generała Bazaine’a. Generałowie Bazaine i Daumas znają się z wojen w Algierii. Junck prosi Daumas’a o zmianę przydziału, czyli wysłanie go na misję wojenną. W tym czasie w rachubę wchodzą Algieria i Meksyk.

 

 Generał Francois-Achille Bazaine.

Musée Carnavalet, Histoire de Paris. PH4142-42.

 

Kilka miesięcy później wybucha powstanie styczniowe w Królestwie Polskim. „Hotel Lambert” rozpoczyna rekrutację dymisjonowanych oficerów i żołnierzy armii francuskiej. Bibliotekarz i agent Hotelu Józef Rustejko, zaprasza do tego przedsięwzięcia emerytowanego awanturnika podpułkownika vice-hrabiego de Noe, którego przygody śledzi w relacjach prasowych. Będzie to zresztą najwyższy stopniem oficer jakiego kiedykolwiek uda się pozyskać do powstania styczniowego. Vice-hrabia dostaje extra ofertę. Dnia 15 marca 1863 r. kwituje odbiór od Władysława księcia Czartoryskiego 2.000 franków, a jego przyszły żołd ma wynosić 500 franków miesięcznie (kwity znajdują się w Bibliotece Kórnickiej pod sygnaturą 7425).

Generałowie Bazaine i Daumas wiedzą doskonale kim jest vice-hrabia de Noe. Znają go nie tylko z doniesień prasowych. Od 1839 roku aż do przejścia na emeryturę w 1858 roku służył w Algierii. Przy czym do 1849 r. w stopniu podpułkownika dowodził 3 pułkiem spahisów (algierskich huzarów). Razem ze swym pułkiem wziął udział w wojnie krymskiej – w bitwach pod Almą, Balaklawą, Inkermanem i w oblężeniu Sewastopola. Doświadczony dowódca, ale nieprzewidywalny w swym sposobie bycia – bo czy ktoś normalny próbowałby po nocy zameldować trupa w hotelu?

Można się nawet zastanawiać na ile de Noe był sukcesem Rustejki, a na ile propozycją nie do odrzucenia ze sztabu generalnego zarówno dla samego podpułkownika, jak i dla „Hotelu Lambert”?

Vice-hrabia de Noe ma jeszcze jedną zaletę – jest arystokratą z krwi kości z długim rodowodem do XI wieku. Synem Louisa Pantaleona, przedstawiciela angielskich kompanii w Indiach i Bengalu, a po restauracji Bourbonów para Francji oraz Frances Halliday, wywodzącej się z elit szkockich i angielskich. Vice-hrabia zostaje wysłany do Wielkiego Księstwa Poznańskiego, gdzie będzie przebywać w pałacach i dworach polskiej arystokracji.

 

Louis Pantaleon hrabia de Noe, par Francji.

Ilustracja z książki “Cham, sa vie et soun oeuvre”, Paryż 1884. Gallica.

 

Ale ów vice-hrabia potrzebuje zrównoważonego i odpowiedzialnego adiutanta, który będzie słać raporty z Poznania, nie tylko do „Le Gironde”, ale przede wszystkim do sztabu generalnego. I tym kimś jest Leon Junck. Na potrzeby operacji zostaje nominowany na „hrabiego Blankenheim”, żeby móc się dobrze czuć z tytułem wśród wielkopolskiego ziemiaństwa.

 

Wielkopolska gościnność
Jak wynika z teczki orderu Legii Honorowej oraz relacji prasowych na okoliczność procesu wersalskiego Louis-Robert-Jean vice-hrabia de Noe, urodził się w 1809 r. w Colombo na Cejlonie. Wychował się w Azji Południowej oraz w Anglii. Karierę wojskową zaczął we Francji, skończył w Algierii. Brał udział w wojnie krymskiej. Znał więc kawał świata, ale Polska była mu obca. Jedyne co o niej mógł wiedzieć to z przekazów rodzinnych majora doktora Edmunda Napoleona Małachowskiego, który od 1854 r. był zatrudniony w 3 pułku spahisów algierskich na stanowisku lekarza (postać ta również zasługuje na oddzielny artykuł). Vice-hrabia przybywając do Poznania miał więc 54 lata, a nie 76, jak wskazywały pruskie raporty policyjne.

W drugim tomie publikowanych „Pamiętników Aleksandra Guttrego” jest taki fragment:

„Około tego czasu przybyli oficerowie z Francji, podpułkownik Noel, starzec, który więcej przybył dla pewnego rodzaju opieki nad młodym i dziarskim porucznikiem Jungem de Blankenheim, jak dla wojowania z Moskwą, a z nimi przybyło czterech podoficerów, z których jeden tylko nazwiskiem Faucheux był czynnym w boju; reszta zaś miała przesadzone pretensje do naczelnych komend, a w rzeczy samej miała więcej ochoty do kieliszka niż do boju. Trzeba było natychmiast zająć się pomieszczeniem tych panów po domach obywatelskich, aby policja nie zwróciła na nich uwagi w mieście. Jakoż Działyński poumieszczał ich częścią u swojej rodziny, częścią u swoich znajomych”.

Walery Przyborowski w swych „Dziejach 1863 roku” w tomie 4 ujmuje to tak:

„Wysłali oni między innymi podpułkownika wicehrabiego de Noe, o którym jednak donosiła pani Zamoyska, że ma słabą głowę, podpułkownika (sergants-majors) Leona Younga de Blankenheim, niejakiego Emila Faucheux i Rocheblave’a. […] W ogólności miało przybyć pięćdziesięciu Francuzów do Poznania, ale, jak się zdaje, nie wiele oni byli warci i nie wszyscy wzięli udział w wojnie, a z tych, którzy puścili się na plac boju, jeden Young de Blankenheim zyskał imię historyczne i godnie reprezentował waleczność i bitność francuską”.

Pomijając rozmaite błędy tych dwóch relacji (Guttry przekręca nawet nazwisko podpułkownika) vice-hrabia nie zdobył zaufania wielkopolskiego ziemiaństwa – „starzec”, niezdatny do picia.

Zupełnie przeciwnie stało się w przypadku Leona Junck’a – była to obustronna przyjaźń od pierwszego wejrzenia. Zarówno relacje wielkopolskich ziemian, jak i korespondencja samego Juncka do „La Gironde” wprost to potwierdzają.

Tak czy owak – wedle ustaleń J. Kowalskiego i T. Paciorka – ochotnicy francuscy zostali na przełomie marca i kwietnia 1863 r. rozlokowani po 5 dworach. Dwa z nich znajdowały się w okolicy Środy, trzy dalsze na północ od Wrześni. Były to kolejno Brodowo i Drzązgowo własność Wiktora hr. Szołdskiego i jego żony Teresy z hr. Grudzińskich, Niechanowo - Franciszka hr. Żółtowskiego, Karsewo – Józefa Krasickiego oraz Malczewo – Bolesława hr. Ponińskiego. Szołdrski i Krasicki znajdą się wśród oskarżonych w procesie berlińskim.

 

Dwór w Brodowie.

Foto Adam A. Pszczółkowski 2023.

 

Dwór w Drzągowie.

Foto Adam A. Pszczółkowski 2023.

 

Pałac w Niechanowie.
Foto Adam A. Pszczółkowski 2023. 
  
 

Dwór w Karsewie.

Foto Adam A. Pszczółkowski 2023.

 

Ruina dworu w Malczewie.

Foto Adam A. Pszczółkowski 2023.

 

 
Cesarski emisariusz
Dopiero w połowie kwietnia 1863 r. Leon Junck ze swym oddziałem sformowanym z francuskich weteranów i polskich ochotników przekroczył nielegalnie i w pojedynczych grupkach granicę z Królestwem Polskim. Pierwszym miejscem pobytu Junck’a był dwór w miejscowości Góry w powiecie konińskim, własność hrabiów Kwileckich, dzierżawiona przez Juliana Wieniawskiego.

Wedle wspomnień Wieniawskiego, publikowanych w odcinkach w 1910 roku w „Tygodniku Illustrowanym” odział Junck’a dotarł do Gór wieczorem 15 kwietnia 1863 r. Dzierżawca oprócz dowódcy zapamiętał tylko nazwisko tylko jednego francuskiego oficera – Lejars (co wątpliwe o czym niżej). Sam Junck podczas uroczystej kolacji miał powiedzieć:

„Przybyliśmy tu dla poznania terenu, waszych sił rozporządzalnych i stosunków […]. Kilkudziesięciu naszych oficerów rozjechało się po różnych okolicach waszego kraju, dla nabrania pewności, że powstanie ma rację bytu, że jest popularne we wszystkich warstwach narodu, i że może się trzymać jeszcze choćby parę miesięcy. Jest to czas potrzebny do przedwstępnych kroków dyplomatycznych dla mocarstw zachodnich i do przygotowania zbrojnej interwencji na korzyść Polski, której odbudowania cesarz Napoleon III gorąco pragnie”.

I komentarz Wieniawskiego:

„Słowa takie, głoszone przez człowieka z wykwintnych sfer towarzyskich i zajmującego poważne stanowisko w armii francuskiej, podziałać musiały na nas, jak prąd elektryczny”.

Jest to mocne świadectwo, iż „operacja Blankenheim” przebiegała zgodnie z założeniami sztabu francuskiego.

Operacja ta uległa brutalnemu zakończeniu 2 tygodnie później w brdowskim lesie…

 

Julian Wieniawski.

Ilustracja z książki „Album pisarzy polskich (współczesnych)”, seria 2, Warszawa 1901. Polona.

 

 

Lista poległych Francuzów
W materiałach pokonferencyjnych „Brdów w dobie powstania styczniowego” z 1863 r. zamieszczono listę poległych powstańców w bitwie pod Brdowem. Wśród nich wymienieni są Francuzi. Oprócz Leona Junck’a – kapitan Buffet, du Loran, Espinasse oraz Aleksander Wasilewski, weteran powstania listopadowego, emigrant. Zaś Lejars miał w bitwie stracić nogę, ale przeżył.

Kwestia Lejars’a jest najłatwiejsza do wyjaśnienia. Zarówno w relacjach prasowych francuskich, jak i polskich donoszono o utracie nogi przez tegoż oficera w bitwie pod Pątnowem (zwanej też bitwą pod Olszakiem albo Kamienicą) w dniu 22 marca 1863 r. Zatem również wątpliwe, aby Wieniawski gościł go w majątku Góry. Sam Lejars zmarł w Paryżu w 1870 r., a jego grób znajduje się na cmentarzu Montparnasse.

Aleksander Wasilewski występuje na listach oficerów Królestwa Polskiego sprzed wybuchu powstania listopadowego. Wyemigrował do Francji i w dokumentach tamtejszych jest tytułowany byłym kapitanem Wojsk Polskich. W protokole ofiar bitwy pod Brdowem, wpisanym do metryk, przy poległym numer 44 stoi dopisek „Wasielewski”. Bez dodatkowej informacji kto go rozpoznał.

Z dokumentów jego córki Emilii Ferdynandy, która w ślad za ojcem porzuciła Paryż i przyjechała do Królestwa Polskiego, wynika, że istotnie jej ojciec powstania nie przeżył.

Espinasse to tak naprawdę Lespinasse, o którym niżej zdań kilka. Du Loran to zbitka dwóch różnych postaci. Pierwszy z nich to Lorans, który podzielił los Lespinasse’a. Drugi to Nestor du Laurans. Ten przeżył powstanie. Zmarł w 1868 r. w Bacouel w departamencie Oise jako urzędnik kolejowy.

Kwestię Buffeta omówiłem w poprzednich odcinkach.

 

   

Autorzy relacji z bitwy pod Brdowem
Anonimowa relacja z bitwy pod Brdowem, która została zamieszczona przez Anatola de la Forge w dzienniku „Siecle”, a która wywołała burzę prasową, wedle moich ustaleń jest autorstwa wyżej wspomnianych dwóch Francuzów o nazwiskach Lespinasse i Lorans. Dowodem w sprawie okazuje się być wzmianka, że zostali oni aresztowani przez Prusaków w Strzelnie.

Otóż w dokumentach policji pruskiej w Poznaniu (sygnatura 525) znajduje się pismo z dnia 5 maja 1863 roku (a więc 6 dni po brdowskiej bitwie) wysłane przez Heinricha Lazarczyka, sekretarza powiatowego ze Środy, a kierowane do prezydenta policji v. Baerensprung’a. Donosił on, że podczas rewizji dworu w Brodowie koło Środy, dokonanej 17 kwietnia, zastano tam dwóch Francuzów – o personaliach Pierre Marie Lorans i Lespinasse. Władze pruskie zabrały im paszporty i kazały stawić się po ich odbiór przy wyjeździe z Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Tymczasem dnia 4 maja ci sami dwaj Francuzi zostali ujęci przez Jamrowskiego, radcę domen królewskich, gdy nielegalnie próbowali się dostać na teren Księstwa od strony Królestwa Polskiego. Obaj zostali aresztowani i odstawieni do Strzelna.

 

Donos sekretarza Lazarczyka do prezydenta policji Baerensprunga w sprawie dwóch Francuzów o nazwiskach Lorans i Lespinasse z dnia 5 maja 1863 r.

Archiwum Państwowe w Poznaniu; Prezydium Policji w Poznaniu, sygn. 525, k. 41.

 

Natomiast w zbiorach Biblioteki Kórnickiej (sygnatura 7410) znajduje się list kierowany do Jana hrabiego Działyńskiego do Paryża, a wysłany dnia 18 czerwca z hotelu „Bawaria” w Monachium. Autorami tego listu są powyżsi Lespinasse i Lorans. Wspominają o swym pobycie w Poznaniu oraz służbie oficerskiej w oddziale Junck’a de Blankenheim. Proszą oni w nim adresata-hrabiego (czyli Działyńskiego) o środki finansowe na powrót do Polski, gdyż w innym razie będą musieli skorzystać z pomocy swych rodzin, aby wrócić do Francji. Co ciekawe do Monachium dostali się przez Kraków. Zatem władze pruskie, musiały ich przekazać władzom austriackim, a te bawarskim - niczym gorący kartofel.

Nie wnikając w peregrynacje Lespinasse’a i Lorans’a fałszywym źródłem informacji o ich śmierci pod Brdowem jest publikacja rosyjskiego dziennikarza Mikołaja Berga „Zapiski o powstaniu polskiem 1863 i 1864 roku i poprzedzającej powstanie epoce demonstracyi od 1856 roku”. W polskim tłumaczeniu z 1899 r. ten fragment znajduje się w tomie 3 w przypisie na stronie 115:

„Trupa jego rozpoznano po znalezionym na niem piśmie rządu narodowego i po czapce z galonami. Doktor oddziału, syn pewnego radcy z Kalisza, wyprosił u Kostandy tę czapkę. Ciało Jounga pochowano w miasteczku Brdowie. Znaleziono przy nim także listy rodziców, odradzające mu wyjazd do Polski, adresowane jeszcze do Algieru, a następnie zaklinające go, by wracał do domu. Mundur jego ozdobiony był polskim krzyżem Virtuti Militari. Oprócz Jounga w bitwie tej zginęli Francuzi Espinasse i du Lorau”.

Ten fragment jest niczym więcej jak rosyjską dezinformacją, która na stałe weszła do polskiej historiografii, regionalistyki, a nawet podań ludowych! Wprowadzenie do obiegu informacji o śmierci dwóch Francuzów, którzy bitwę przeżyli i dali świadectwo tej masakrze, miało podważać taka relację w całości. (Rosjanie musieli znać te nazwiska dzięki pomocy pruskiej policji, ta zaś je skojarzyła po informacji o internowaniu w Strzelnie).

Mikołaj Berg, rosyjski dziennikarz-propagandzista.

Domena publiczna. Wikipedia polska.

 

Te słowa wyjaśniają również skąd wzięło się podanie ludowe, uwiecznione w „Sonetach brdowskich” – „pod Brdowo z Afryki przygnały go losy!”. Owszem część Francuzów przybyłych do powstania miało za sobą służbę czy epizod w Algierii – vice-hrabia de Noe, Buffet, Lejars, Ganier. Ale gdyby tak było w przypadku Junck’a – to ślad pozostałby o tym w prasie francuskiej.

Kłamstwem jest nawet informacja o polskim krzyżu. Na zachowanym zdjęciu Junck’a w mundurze wyraźnie widoczny jest francuski medal za kampanię włoską.

W narracji Berga są i dodatkowe smaczki. Wspomina on, że przyczyną klęski powstańców pod Brdowem były zarówna zdrada i knowania Seyfrieda, ale także i pomoc kolonisty niemieckiego udzielona oddziałom rosyjskim. Aby podkreślić barbarzyństwo powstańców, Berg w kolejnym przypisie podaje, iż w ramach zemsty koloniście połamano ręce i nogi, po czym powieszono go pod Babiakiem (miasteczko sąsiadujące z Brdowem).

 

Strach przed Francuzami
Rzeczywistość była inna. Pojawienie się Francuzów na terenie Wielkiego Księstwa Poznańskiego oraz na polu walki w Królestwie Kongresowym stało się kłopotliwe zarówno dla Prusaków i Moskali. Praworządni Prusacy nie za bardzo wiedzieli, jak postępować z przybyszami – kończyło się to na rewizjach, parogodzinnych aresztach, czasowym zatrzymywaniu dokumentów do wyjaśnienia. Żaden z francuskich ochotników nie trafił pod sąd w Berlinie (pominąwszy przypadek Calliera, ale był to obywatel pruski, który utrzymywał w procesie, iż przyjął nowe obywatelstwo francuskie). Ale równocześnie sprowadzenie tych ochotników uznano za największą zbrodnię.

Dla Moskali, po opublikowaniu w „Siecle” relacji z Brdowa, francuscy świadkowie stali się nadzwyczaj kłopotliwi. Odtąd w walce musieli powstrzymywać własną naturę – czyli barbarzyństwo.

Dowodem na to niech będzie niepodpisany list znajdujący się w papierach przechowywanych w Bibliotece Kórnickiej (sygn. 7410). Słowa anonima z datą 11 czerwca 1863 roku brzmią następująco:

„Byle mnie pozwolić zrobić wybór oficerów francuskich, to będą najlepsi z całego świata i najtańsi i niepijący. Trzeba sprowadzić ich, bo to najwięcej obudza sympatii i zwraca uwagę zagranicy na naszą sprawę i rodziny wyjeżdżających są najlepszymi naszymi sprzymierzeńcami i obrońcami i te rodziny najmocniej się przyczynią do wywołania interwencji. A tymczasem one najwięcej i najgłośniej mówią i dyskutują o sprawie polskiej. Nie możemy lepiej agitować we Francji, jak sprowadzając porządnych oficerów francuskich. Chodzi o dobry wybór we Francji, a w kraju nie trzeba im dawać zbyt wysokich rang, do czego Komitet Poznański nie ma nawet prawa. Psuć tych ludzi zbytnią gościnnością także nie trzeba, bo się robią natrętnymi.

Bytność oficerów francuskich w obozach zmusza Moskali do ludzkiego obchodzenia się z rannymi i jeńcami. Skargi oficerów francuskich zmuszają rząd francuski do kłócenia się z rządem pruskim i rosyjskim. Proszę wierzyć, że każdy Francuz dobrze przyjęty w kraju, skoro wraca bardzo gorliwym staje się zwolennikiem, obrońcą i agitatorem dla sprawy polskiej. Świeży przykład mamy na Panu Horteloup, Cousin, Waille, Lespinasse, itd. O niczem więcej nie mówiono w Paryżu, jak o Lejarsie, o Blankenheimie, o Faucheux. Ich rodziny najwięcej pomagają w zbieraniu podpisów na petycje do Cesarza o interwencję. One najwięcej umieją wywołać agitacji i sympatii dla nas.

Do tego wszystkiego trzeba koniecznie sprowadzać oficerów francuskich, jak zresztą ma świat wierzyć w żywotność sprawy naszej, w naszą zaradność i środki do prowadzenie i przedłużenia walki, jeżeli odrzucać będziemy pomoc i zdolności cudze, nie mając sami żadnych oficerów, bo gdzież się ci mogli wykształcić?

To co dotąd najwięcej obudzało zadziwienia to właśnie rozum rządu, jego zaradność, gorliwość, obrotność. To też tylko wywoła interwencję.

Byle były pieniądze na dobry wybór oficerów francuskich i byle jeden się tem trudnił to najskuteczniejszym środkiem służenia powstaniu okaże się sprowadzenie oficerów francuskich, broni i armatek”.

Jakże odmienne słowa od moskiewskiej propagandy szerzonej przez Berga i powielanej bezwiednie przez naszą historiografię.

  

Zamek w Kórniku.

Foto Adam A. Pszczółkowski 2023.

 

Zakończenie
W 1864 r. cesarz Napoleon III dogadał się wreszcie z cesarzem Franciszkiem Józefem I. Tyle, że nie w kwestii Polski, ale Meksyku. Jesienią tegoż roku utworzono Austriacki Korpus Ochotniczy, złożony z około 7.000 ochotników. Wśród nich znajdowało się wedle oficjalnych danych 472 polskich powstańców styczniowych, internowanych uprzednio przez austriacką policję. Na czele tego Korpusu stanął Franz Graf von Thun und Hohenstein (nazwisko nieprzypadkowe). Ekspedycja ta zakończyła się klęską. W początkach 1867 r. połowa początkowego stanu Korpusu powróciła do Austrii.

Francja za czasów II Cesarstwa toczyła wojny peryferyjne, które przynosiły jej głównie straty. Podczas wojny krymskiej 1854-1855 poległo około 95.000 francuskich żołnierzy, w czasie interwencji w Meksyku 1861-1867 – około 8.000. Bliżej nieokreślona jest liczba zabitych Francuzów w tym okresie w wojnach kolonialnych, zwłaszcza w Algierii.

Pochłonięta tymi konfliktami Francja, podążała ku nieuchronnej klęsce – wojnie z Prusami w 1870 r., a następnie wojnie domowej zwaną Komuną Paryska. Oznaczało to kolejne straty w ilości około 140.000 żołnierzy, utratę części terytorium (Lotaryngia i Alzacja), upadek cesarstwa oraz kontrybucje płacone na rzecz Prus.

„Hotel Lambert” potrzebował 4.000 ochotników. Do Wielkiego Księstwa Poznańskiego dotarło ich zapewne ledwie około setki (czyli 5 razy mniej niż polskich powstańców wysłanych do Meksyku!). Przy czym we francuskich dokumentach wojskowych i orderowych brak jakiejkolwiek informacji, że ci poszczególni żołnierze wzięli udział bądź polegli w powstaniu styczniowym (jedynym wyjątkiem jest Leon Junck). We francuskich biogramach vice-hrabiego de Noe – postaci bądź co bądź publicznej – brakuje dwóch epizodów w jego życiorysie: afery Dillona i Gramonta oraz powstania styczniowego.

Z drugiej strony – jak ustaliłem pisząc ten tekst – żyją współcześnie krewni Leona Juncka (potomkowie po jego starszej siostrze). Czy ktokolwiek z polskich badaczy, w przeciągu 160 lat, spytał ich o zachowane pamiątki, korespondencję rodzinną?

Grób Juncka i jego poległych kolegów jest otoczony godną pamięcią przez mieszkańców Brdowa i okolic. Wypadałoby jednak w tym miejscu wymienić z imion i nazwisk Wasilewskiego, Buffet’a, Rouxchausse oraz innych powstańców odnotowanych w metrykach brdowskich. Należałoby również odszukać i zadbać o groby Lejars’a (Montparnasse), Faucheux’a (Batignolles), Vayssiere’a (Pierrefort?) i innych.

Louis-Robert-Jean vice-hrabia de Noe zmarł dość szybko po powrocie z Poznania do Paryża, dnia 8 września 1865 roku. Zapewne w czasie misji był już ciężko chory – skoro 54-latka postrzegano jako starca. Emmanuel-Jean-Ludovic książę de Gramont-Caderousse zszedł ze świata 3 tygodnie później w wieku 30 lat. Obaj zostali pochowani na Montparnasse. Z tą jednak przykrą uwagą, że grób księcia uległ likwidacji w 1993 roku.

Francuski Jockey Club istnieje po dziś dzień. Obecnym jego prezesem jest arystokrata i polityk Ronald markiz du Luart. Gdyby nie pojedynek w obrębie tego klubu – być może do Poznania w 1863 r. nie dotarłby ani jeden francuski oficer-ochotnik.

 

Tekst ten ma formę popularną, aczkolwiek do jego napisania sporządziłem liczne notatki odręczne i elektroniczne ze źródeł archiwalnych, drukowanych, prasy i publikacji książkowych. Materiały źródłowe pozyskałem przede wszystkim z francuskich archiwów departamentowych, ministerstwa obrony Francji oraz baz tworzonych przez badaczy militariów (np. baza medalu Św. Heleny). W mniejszym stopniu pomocne okazały się archiwa angielskie i niemieckie.

Jeśli chodzi o zbiory polskie – wykorzystałem archiwalia udostępnione w sieci przez Archiwum Państwowe w Poznaniu. Korzystałem osobiście ze zbiorów Biblioteki Kórnickiej. Za udostępnienie mi rękopisów składam w tym miejscu serdeczne podziękowania panu Grzegorzowi Kubackiemu.

Pragnę również złożyć wyrazy wdzięczności Bożenie Dereckiej, Beacie Bistram i Łukaszkowi Rynkowskiemu za konsultacje z języków francuskiego i niemieckiego. 

O Autorze

Adam A. Pszczółkowski Redaktor

Ekonomista, heraldyk, badacz historii. Członek Związku Szlachty Polskiej i Polskiego Towarzystwa Heraldycznego.

© PowiemPolsce.pl

Zobacz więcej

Miejsca Polaków na świecie

Miejsca Polaków na świecie

Zapisz się do newslettera

Jesteś tutaj