Zygmunt Stary i Bona Sforza. „Szybki ślub” – to określenie pasuje tu jak ulał. Na Wawelu zawarto małżeństwo, do którego śpieszno było obu stronom układu „dziedzic za prestiż”.

Zygmunt Stary musiał mieć się na baczności. Z jednej strony Turcja, z drugiej Moskwa i Tatarzy, z trzeciej krzyżacy a z czwartej – cesarz. Wszystkie te siły zagrażały Królestwu. Europa środkowa, do niedawna pod istotnym wpływem Jagiellonów, za chwilę miała osunąć się w habsburskie ręce. Habsburgowie sprytnie się żenili. W czasach, o których mowa, ambitni Alzatczycy zasiadali na tronach Styrii, Austrii, Niemiec, Niderlandów i Hiszpanii, niedługo mieli zainstalować się w Czechach i na Węgrzech, nic dziwnego, że Królestwo Polskie było dla nich kąskiem łakomym, a jego przejęcie lub choć zdominowanie – naturalnym etapem ekspansji.
Zygmuntowi udało się ugasić najniebezpieczniejszy pożar – potencjalny sojusz habsbursko-moskiewsko-krzyżacki, dla Królestwa zabójczy. Katoliccy cesarze na szczęście bardziej czuli się zobowiązani do obrony Europy przed możliwą inwazją turecką. Jednak ceną względnego spokoju Zygmunta były dynastyczne małżeństwa Habsburgów z Jagiellonami czesko-węgierskimi i w dłuższej konsekwencji – wycofanie się Jagiellonów z tych państw.
Polski król zdążył wrócić z wiedeńskich negocjacji, kiedy – niemal natychmiast – umarła mu żona. Barbara Zapolya urodziła Zygmuntowi dwie córki, męskiego potomka ani śladu. Zygmunt był już po pięćdziesiątce, sprawa dziedziczenia robiła się coraz bardziej paląca. Dlatego też poszukiwania żony dla monarchy miały tak gorączkowy charakter.
Gwiazdka z nieba
To właśnie temu pośpiechowi należy przypisać fakt, że władca potężnego państwa ostatecznie pojął za żonę dziewczynę z, mówiąc otwarcie, byle jakiej rodziny, która tytuł książąt Mediolanu nadała sobie sama zaledwie 60 lat wcześniej. A więc arystokratka świeżej daty, w dodatku księżna Mediolanu tylko z tytułu, bo Sforzowie raz tracili, raz odzyskiwali księstwo, by niedługo utracić je na zawsze (na rzecz, oczywiście, Habsburgów). Za Boną i jej sprytną matką, dawną królewną Neapolu, Izabelą Aragońską, ciągnęło się doświadczenie tułaczek po zaprzyjaźnionych dworach (po śmierci męża Izabeli, ona sama musiała opuścić Mediolan), zmienności losu i prześladowań ze strony rodziny. Jaką-taką stałość osiągnęła Izabela i jej dzieci dopiero w 1502 roku, kiedy osiadła w otrzymanym niedawno Bari (i Rossano). Pomnażała majątek, jednak to Bona Maria, jej młoda córka, stanowiła jej najważniejsze aktywa.
Izabela gorączkowo usiłowała wydać córkę za mąż, co mogło odmienić los jej i rodziny. Nie mierzyła bardzo wysoko – szczytem jej marzeń był ślub Bony z kuzynem – Massimiliano Sforzą, synem Ludovica, który pozbawił ją Mediolanu. To księstwo właśnie tak bardzo chciała odzyskać. O położeniu Izabeli i jej córki niech świadczy fakt, że do wypłacenia Bonie posagu Izabela skłoniła… radę miejską Bari. Mimo pomyślnej uchwały samorządu, do małżeństwa ostatecznie nie doszło. Podobnie jak do ślubu z innym kandydatem – księciem Sabaudii. Na dworze w Bari, tak otwartym na muzykę, sztukę, poezję, robiło się dość nerwowo. Do tego stopnia, że Izabela zaczęła odmładzać córkę, ujmując jej lat w opowieściach o jej urodzie (niezaprzeczalnej zresztą).
Matka robi, co może
Księżna stanęła na głowie, żeby Bona znalazła się wśród kandydatek na żonę owdowiałego środkowoeuropejskiego władcy. Konkurencja była ogromna i fakt, że niezbyt majętna, niezbyt dobrze urodzona i niemająca żadnego znaczenia politycznego dziewczyna startuje w wyścigu obok mazowieckiej księżnej Anny Piastówny lub jej córki (Mazowsze wówczas zostałoby w końcu przyłączone do Korony, a w razie bezpotomnej śmierci Zygmunta, tron przejęliby mazowieccy Piastowie – genialny plan prymasa Łaskiego) lub wręcz – kastylijskiej królewny Eleonory, znacznie zresztą od Bony młodszej, musiał wówczas budzić zdziwienie nie mniejsze niż dziś. Zygmunt, bardzo rozsądnie, chciał się żenić z (burgundzką) Hiszpanką. Projekt ten popierał zarówno cesarz, jak i papież. W Polsce jednak kolejni władcy byli już przyzwyczajeni, że suwerenem jest naród, nie monarcha. Zygmunt zapytał więc o radę Senat.
Izabela Aragońska musiała co nieco orientować się w zawiłościach polskiej polityki wewnętrznej i struktur władzy (bez odpowiednika w ówczesnej Europie), ponieważ doskonale wiedziała, kogo należy przekupić. Szykujący się do roli zięcia Filipa Pięknego, księcia Burgundii i króla Kastylii (Habsburga, nawiasem mówiąc) Zygmunt ze zdziwieniem musiał się dowiedzieć, że poza tą doskonałą partią, znalazła się partia jeszcze doskonalsza – młodziutka, majętna i oczytana księżniczka Mediolanu. Poniekąd była to prawda, lecz Bona od lat czterech nie była już dziewiętnastolatką, jak ją przedstawiano, dziedziczyła tytuł a nie księstwo a majątek (Bari i Rossano, bo cóż innego) należał do matki, nie do niej. Niewątpliwie jednak Bona była oczytana, dobrze wykształcona i bardzo ładna.
Niezaprzeczalnej urodzie Włoszki, która musiała zrobić wrażenie na pięćdziesięciolatku, pomógł jednak nieco Jan Dantyszek, sowicie opłacony przez Izabelę. Nie mniej wymowny był sam nauczyciel księżniczki, Chryzostom Colonna, którego przysłano na krakowski dwór, by zadbał o public relations Bony. Swoją dolę przyjął również poseł Cesarstwa, który, zamiast wychwalać Eleonorę, nagle przeżył głęboką fascynację Boną. Fascynację tę podzielił i Jagiellon pozwalając sobie pójść za głosem serca. Być może swoje zrobiła oczywista italofilia Zygmunta, która – choć była pochodną panującej w całej Europie mody na Włochy, w wersji nadwiślańskiej już niebawem miała okazać się potężnym ruchem kulturotwórczym, poniekąd kształtującym cywilizcję. Zresztą stany Burgundii i Hiszpanii też nie były zachwycone perspektywą ślubu Zygmunta i Eleonory. Wolały wydać Eleonorę za króla Portugalii. Na placu pozostała Bona.
Wszyscy się śpieszą
Wszystkim zależało na czasie. Jednak Izabela, której życie upłynęło na sprytnym manewrowaniu wśród zwrotów akcji polityki włoskich księstw, potrafiła lepiej to ukryć. Pozbawiona politycznego znaczenia księżniczka praktycznie nie musiała również wnosić posagu. Polacy zgodzili się na płatność w ratach, co więcej – zasada dziedziczenia Bari przez Bonę również nie była taka oczywista. Zaślubiny per procura odbyły się w Neapolu natychmiast po zakończeniu negocjacji – 6 grudnia 1518 roku – hucznie, elegancko i nowocześnie. Jedzono wykwintnie i smacznie, zachwycano deserami zgodnymi z najnowszą modą (kasztany w cukrze, nugat z orzeszków) i szykowano księżniczkę do niezwłocznego wyjazdu do nieznanej Polski.
13 kwietnia świetny orszak dotarł do Morawicy od Krakowem, tam powitali Bonę królewscy delegaci. Nieco dalej, w Łobzowie, na narzeczoną czekał już sam król. Przepych, kolory i eleganckie mowy dawały jakiś przedsmak tego, co miało się dziać niebawem. Wjazd Bony do Krakowa był najbardziej widowiskowym spektaklem epoki. Wielobarwny orszak pełen strojów włoskich, niemieckich, francuskich, węgierskich i polskich jechał powoli wśród udekorowanych ulic z przystankami na kolejne mowy, kolejne powitania, pokazy szermiercze, strzały na wiwat, bicie w dzwony i Te Deum. 18 kwietnia w katedrze wawelskiej miał miejsce ślub i koronacja młodej królowej. Odtąd, córka Izabeli nosiła tytuł „Bony, z Bożej łaski królowej Polski, wielkiej księżnej Litwy, księżnej Bari i Rossano, pani Rusi, w Prusiech, Mazowszu etc”.
Nas jednak interesuje kulinarna strona tego spotkania, czy raczej zderzenia. Wstrząs był obopólny. Włoscy dworzanie i sama królowa trudno adaptowali się w polskiej kuchni, jednak mimo wszystko znacznie uboższej w jarzyny, a jeśli już, to pełnej warzyw korzeniowych, z niewielką liczbą liściastych. Popularna nad Wisłą kapusta była dla Włochów daleko niewystraczająca.
W związku z włoskimi porządkami w wawelskich kuchniach, także i polscy dworzanie nie posiadali się ze zdziwienia. Tyle dobrego, że kuchnia króla i królowej nadal działały oddzielnie.
Pojawienie się Bony ostatecznie przypieczętowało modę na włoskie studia synów najbogatszych rodzin. Wysyłanie ich na włoskie uniwersytety było czymś w rodzaju snobizmu polskich wyższych sfer. We Włoszech polscy panicze również doznawali kulturowego szoku. Stara anegdota mówi o szlacheckim synu powracającym z Włoch jeszcze przed upływem roku. – „Przez całe lato dawali mi trawę – mówi młody szlachcic, bałem się, że zimą dadzą mi siano”. Jeśli nawet „włoszczyzna” nie jest aportem Bony, to wynalazek mieszanej sałaty na polskim stole – niewątpliwie.
W Żywocie człowieka poczciwego, summie poetyckiej, a swoim najobszerniejszym dziele wydanym na rok przed śmiercią, Mikołaj Rej zadziwiająco często odwołuje się do kuchni, jedzenia, składników potraw. Poeta z Nagłowic, choć pisał po polsku, co wciąż stanowiło novum, był kulinarnym i obyczajowym konserwatystą, jednym z tych, którym pojawienie się na Wawelu włoskiego desantu, było nie w smak. Rej z rezerwą spogląda na Włochów, podśmiewając się z ich serwet, wykałaczek, a przede wszystkim – z oczywistą przesadą – z upodobania do egzotycznego menu.
„Aczci Włoszek serwetkę ma i kuradenty,/ Ale, by wół, sałatą posra sobie pięty,/ Żaba, kotek, ślimaczek ? to u nich zwierzyna,/ A potym wódkę pije, przymieszawszy wina.”-–pisał kulturowo zszokowany poeta.
Przede wszystkim – tzw. włoszczyzna nie ma nic wspólnego z Boną. Marchew w wielu odmianach, pietruszkę, częściej pasternak, pory uprawiano w Polsce już w średniowieczu. Fakt, na seler trzeba było jeszcze trochę poczekać. Ale wraz z pojawieniem się Bony przybyły tu i nowości: sałaty, kalafiory, brokuły, karczochy, kapary. I owoce morza. Badaczka dziejów polskiej kuchni, profesor Maria Dembińska, spekuluje, że być może pod koniec pobytu w Polsce, włoska królowa sprowadziła na Wawel warzywa z Nowego Świata – dynie i pomidory. Nie możemy jednak być tego pewni.
Z pewnością jednak pojawienie się włoskiego dworu pomogło spopularyzowaniu nad Wisłą wielkich i ważnych włoskich książek kucharskich. Wiemy na przykład, że już na początku lat 20. XVI wieku, czyli zaledwie kilka lat po przybyciu Bony do Krakowa, wydane w latach 70. poprzedniego stulecia De honesta voluptate et valetudine Bartolomeo Sacchiego zwanego Platiną znajdowało się w zbiorach lekarza i przyrodnika, profesora Akademii Krakowskiej i kronikarza, Macieja Miechowity.
Królewski deser
Wiadomo, że podczas wesela po „pierwszym” ślubie Bony i Zygmunta, czyli po neapolitańskich zaślubinach per procura, elegancki deser jakim były kasztany w cukrze, czy właściwie – w cukrowym syropie trafiły jedynie na najważniejszy stół – ten, przy którym zasiadała sama panna młoda. Daje to jakieś pojęcie o cenie cukru, która kazała danie to podawać jedynie najważniejszym biesiadnikom. Co więcej, poza cukrem w gruncie rzeczy niczego w tym deserze nie ma. A więc na dworze w Neapolu (oraz w Bari) w roku 1517 cukier wciąż był symbolem statusu.
Składniki:
1 kg kasztanów jadalnych (obranych lub w łupinach)
0,5 kg cukru
Woda
Ew. cukier-puder
Sposób przygotowania:
- Jeśli kasztany są w łupinach, ponacinać łupiny na krzyż i wrzucić do wrzątku
- Po 10 minutach zanurzyć kasztany w zimnej wodzie
- Obrać (dzięki nacięciom łupina powinna łatwiej odchodzić)
- Kasztany należy oczyścić także z jasnej, włochatej błonki między łupiną i owocem
- Kasztany przepłukać i osuszyć
- W rondelku rozpuszczać cukier we wrzącej wodzie aż do uzyskania bardzo gęstej zawiesiny
- Gdy cukier już się rozpuści, zanurzyć w zawiesinie kasztany
- Pogotować przez minutę
- Wyjąć łyżką cedzakową i położyć na kratce lub siatce
- Suszyć przez dobę do całkowitego wyschnięcia co jakiś czas delikatnie obracając
- Przed podaniem kasztany można lekko posypać cukrem pudrem
Nie można zjeść ich zbyt dużo, bardzo lubią się z mocną, czarną kawą.