Największa bratobójcza bitwa w polskich dziejach rozegrała się pod Mątwami w 1666 roku. Wojska Jerzego Sebastiana Lubomirskiego, na oczach Jana Kazimierza, całkowicie rozniosły jego armię. Można było tego uniknąć, gdyby nie Jan Sobieski.

"Jedni nasi dopiero z wody wyjeżdżali, a drudzy w szyku się stawiać poczęli, skoro tedy hurmem nastąpili i wojsko związkowe, i pospolite ruszenie, zaraz zmatwali i zmieszali naszych, lubo dragonia ognia dobrze dawała. Ale wytrzymać było niepodobna.
Nie tylko Tatarowie, Kozacy nigdy takiego nie czynili tyraństwa, ale we wszystkich historiach o takim od najgrubszych narodów nikt nie czytał okrucieństwie. Jednego nie najdują ciała, żeby czterdziestu nie miał mieć w sobie razów, bo i po śmierci nad ciałami się pastwili"
– pisał do żony Jan Sobieski, hetman polny Jan Sobieski opisując zdarzenia z 13. lipca 1666 roku. W listach z tego czasu przyszły król w ogóle brzmi żałośnie.
„Straciłem szablę od boku, misiurkę z głowy, łuk z sajdaku, karwasz z rąk, wojłok spod kulbaki, podpierścień z konia”
– skarżył się żonie przyszły Lew Lechistanu. Przeżył bitwę pod Mątwami tylko dlatego, że spadł lub skoczył z mostu na Noteci. Być może podkreślanie niezaprzeczalnego okrucieństwa wojsk przeciwnika i dzikości żywiołu, jakim owa bitwa była, miało na celu wybielenie własnej postaci i umniejszenie własnej roli. Bowiem autorem klęski, bezpośrednim sprawcą bitwy a w sensie politycznym – może i bratobójczej wojny, był nie kto inny, tylko późniejszy zwycięzca spod Wiednia.
Uwielbiany przez szlachtę
W dobie niedawnego szwedzkiego Potopu dwaj dowódcy odwrócili dzieje wojny, dwa nazwiska dla zwycięstwa były najważniejsze. Skromny, niemal ludowy bohater, który do wszystkiego doszedł sam – Stanisław Czarniecki i potężny magnat, który mógł w Rzeczypospolitej rozdawać karty – Jerzy Sebastian Lubomirski. Hetman polny koronny (w przyszłości, kiedy Sejm pozbawi go buławy, zastąpi go właśnie Stefan Czarniecki), potrójny marszałek, niemal zawodowy starosta, dziedzic rozległych ziem, wykształcony, oczytany i obyty w świecie.
A przy tym rozsądny i uwielbiany przez szlachtę. Lubomirski najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że Rzeczpospolita opiera się na szlachcie drobnej i średniej, starał się więc reprezentować jej interesy i postępować z nią zupełnie inaczej niż np. wielcy magnaci litewscy.
Opinię niezłomnego i powszechny szacunek zdobył mu fakt, że w dobie Potopu, jako jeden z nielicznych magnatów, nie złożył przysięgi na wierność szwedzkiemu królowi. Co więcej – osobiście ocalił archiwum państwowe i regalia.
Lubomirski, jako człowiek wykształcony i bliski dworu, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co po pokonaniu Szwedów, na początku lat 60. XVII wieku, w Polsce się dzieje. Rzeczpospolita z wolna stawała się dominium, na którego terenie ścierały się interesy wielkich mocarstw, krok po kroku pozbawiając ją suwerenności. Pod koniec rządów Jana Kazimierza i przez całe późniejsze panowanie Jana Sobieskiego (z przerwą na wielbiącego Hohenzollernów Michała Korybuta) Rzecząpospolitą do pewnego stopnia rządzono z Wersalu, a późniejsza królowa Marysieńka była nad Wisłą najważniejszą francuską dyplomatką. Jej poprzedniczką na tym stanowisku była inna Maria, żona Jana Kazimierza. To ona, wraz z mężem i Ludwikiem XIV zaplanowała… zamach stanu – realną przyczynę przyszłego tzw. rokoszu Lubomirskiego.
Pusta kasa
Plan, z punktu widzenia Wersalu, nie był może bardzo skomplikowany. Zamiast wolnej elekcji – wybór króla vivente rege, a więc możliwość wskazania następcy. Tym następcą, osadzonym na polskim tronie jeszcze za życia Jana Kazimierza, miał być książę d’Enghien – Henryk Juliusz Burbon. Nagła zmiana ustroju Rzeczypospolitej być może by się powiodła, gdyby nie sprzeciw Lubomirskiego oraz przywiązanych do hetmana i do idei wolnej elekcji szlacheckich mas. Warto zaznaczyć, że skarbiec koronny zalegał z ogromnymi sumami żołdu zarówno za wojnę polsko-szwedzką, jak i kampanię rosyjską. Bezpośrednio po tej ostatniej (w decydującej bitwie pod Cudnowem błyskotliwie dowodził właśnie Lubomirski), w roku 1661, wojska koronne zawiązały konfederację, tzw. Związek Święcony, która domagała się wypłaty żołdu dla tysięcy szlachty. Żądania konfederatów przekraczały nie tylko możliwości, ale i zawartość skarbu państwa. Nieudolne próby opłacenia wojsk gorszą monetą jedynie zaogniły sytuację. Nic dziwnego, że konflikt pomiędzy konfederacją a królem eskalował. Konfederacji dość szybko przyjęli też polityczny zwrot antyfrancuski i antyreformatorski. Jan Kazimierz bowiem, w jednym „pakiecie” proponował wprowadzenie elekcji następcy za życia króla, podniesienie podatków na armię i ograniczenia liberum veto. Wpływy konfederacji były ogromne, hetman Lubomirski zbliżył się do niej w latach kolejnych, budując rodzaj stronnictwa politycznego niezadowolonych. Na tyle silnego, że o realizacji francuskich planów bez rozlewu krwi właściwie nie mogło być już mowy.

Spisek
W 1664 roku magnaccy senatorowie doprowadzili do procesu in absentia. Szlachta na sejmikach dość powszechnie sprzeciwiała się planom Senatu. Bez rezultatu. Proces był parodią sprawiedliwości – reprezentacja obrony nie miała nawet dostępu do dokumentów. 29 grudnia wydano wyrok skazujący. Lubomirskiego, pod zarzutem zdrady i prób przejęcia władzy. Były już hetman, przebywający na cesarskim Śląsku, porozumiał się z cesarzem, Wielkim Elektorem i Szwedami. Mając ich poparcie ogłosił manifest w obronie wolności szlacheckiej przed absolutystycznymi tendencjami dworu. Tak rozpoczął się rokosz.
Okazało się, że mimo braku otwartego, „gorącego” konfliktu, postaci Jerzego Lubomirskiego, bohatera ostatnich dziesięcioleci, nie udało się wymazać z powszechnej pamięci. Ty bardziej, że i on na Śląsku nie pozostawał bezczynny. Dość, że na początku roku 1666 udało się niemal doprowadzić do ugody króla z byłym hetmanem. Jan Kazimierz powołał 12 senatorów, a izba poselska – 12 posłów, by utworzywszy wspólną komisję, stworzyli królowi warunki do okazania łaski i wyjścia z twarzą a Lubomirskiemu – do powrotu. Uradzono, że Jerzy Lubomirskie odzyska cześć, prawa i wszystkie starostwa. Że za zrzeczenie się roszczeń do, zajętej już, godności marszałka wielkiego koronnego, otrzyma starostwo sandomierskie. Kwestia przywrócenia buławy polnej pozostała otwarta. Komisja ustaliła, że po dwóch latach „odbudowywania zaufania” króla, urząd hetmana wróci do księcia.
Mąż swojej żony
I tutaj – w chwili osiągania kruchego kompromisu – wkracza, sterowany przez ambitną, francuską żonę, Jan Sobieski, postać dość powszechnie nielubiana, nie szanowana a przez stronników Lubomirskiego wręcz znienawidzona. Jan Kazimierz, naciskany przez Francuzów, nie godzi się z zaleceniami komisji, zwołuje wąskie grono przybocznej rady i – według własnego widzimisię – powierza buławę Sobieskiemu. A ten – ku powszechnemu zdziwieniu – ją przyjmuje.
Przyszły król należał do tych dowódców wojskowych, którzy podczas Potopu przeszli na stronę szwedzką. Sam został wcielony do szwedzkiej armii i nie zachowywał się w niej biernie, namawiając wojskowych wiernych Rzeczypospolitej, do pójścia w jego ślady. Kiedy w końcu Sobieski znów zmienił strony, był podkomendnym Jerzego Lubomirskiego właśnie. Fakt, że to właśnie Sobieski obejmował buławę po Lubomirskim, nie mieścił się w głowach tzw. ogółu szlachty. Z konsekwencji tego aktu zdawał sobie sprawę sam król – był to zapewne akt świadomej konfrontacji. Biskup krakowski, Andrzej Trzebicki, również rozumiejąc nadciągające konsekwencje, załamywał ręce, ostro występując na sesji sejmowej przeciw hetmanowi wielkiemu koronnemu, Stanisławowi Potockiemu, który publicznie gratulował królowi decyzji o nominacji dla Sobieskiego. Biskup zarzucał mu rozrywanie pokoju. Powszechnie wiadomo było, że słusznie. Niemożliwe, żeby z wiszącej nad Rzeczpospolitą, perspektywy wojny domowej, nie zdawał sobie sprawy sam nominat, zwany już „hetmanem Derkin” (od d’Arqien – nazwiska żony).
Niedaleko pokoju
Sytuacja robiła się coraz poważniejsza. Nadciągająca wojna sprawiła, że nawet Jan Kazimierz zaczął jednak zastanawiać się nad przywróceniem tytułu Lubomirskiemu. Już niecały miesiąc po nominacji Sobieskiego, rozważano sposoby odebrania mu buławy, gdyby jednak trzeba było zwrócić ja poprzedniemu posiadaczowi. Nie szło tu o satysfakcję księcia, ale o powracający temat elekcji francuskiego kandydata. Para królewska nadal na to liczyła. Restytucja buławy mogła być ceną za ewentualne milczenie Lubomirskiego w sprawie wyboru Francuza. Przychylał się do tego rozwiązania Jan Kazimierz, królowa przekonywała niechętnego ambasadora Francji a Marysieńka Sobieska miała przekonać męża, że gdyby oddał buławę, będą mogli razem wyjechać do jej ojczyzny, gdzie Jan zostanie marszałkiem Francji. Sobieski, zdaje się, nie podzielał entuzjazmu żony, ale – oddajmy mu to – gotów był na żądanie króla buławę złożyć.
Do czasu jednak.
Przypomnijmy, że Jana Kazimierza nadal nie było stać na wypłaty żołdu a wojskom kwarcianym płaciła wprost Francja. Rokosz trwał a armia rokoszan rosła w siłę. Sobieski, choć doskwierał mu powszechny brak szacunku, wiedział jednak, że jest odpowiedzialny za działania wojskowe. Tymczasem król, ze względów oszczędnościowych, nie śpieszył się z ich podejmowaniem. Hetman dążył do konfrontacji z rokoszanami toczącymi wojnę podjazdową, „szarpaną”, w stylu Czarnieckiego. Król zwlekał. Sobieski poprosił więc o dymisję. W tym momencie jednak wyraźnie zaczęło zanosić się na bitwę. Jan Kazimierz bowiem dał się w końcu przekonać do ofensywy.
Masakra na moście
Rano, 13 lipca, główne siły armii królewskiej ruszyły w stronę przeprawy na Narwi w okolicach Mątew (dziś to część Inowrocławia). To za namową Sobieskiego król zerwał obowiązujący rozejm i rozkazał wojskom przeprawić się przez rzekę. Obecny hetman po przejściu większości wojsk przez bród ustawił jazdę na skrzydłach a dragonów w centrum. Przeprawa jeszcze trwała, kolejne oddziały królewskie wychodziły z wody napierając na te, już uszykowane na brzegu.
Sam Jerzy Lubomirski był jeszcze w drodze pod Mątwy, kiedy spontanicznie doszło do szarży wojsk rokoszan. Najpewniej sygnałem do niej było zamieszanie związane z przeprawą wojsk Sobieskiego i oczywisty nieład, w jakim ustawiały się one w polu. Warto pamiętać, że przeciw oddziałom koronnym występowali członkowie konfederacji zebrani na zasadzie pospolitego ruszenia. Fakt, że nie stanowili zwartych oddziałów regularnego wojska zupełnie nie przeszkodził w całkowitym rozniesieniu wojsk królewskich. Ustawienie, jakie wybrał Sobieski, sprawiło, że cofająca się jazda tratowała dragonów pozbawiając ich możliwości oddania salwy. Sobieski osobiście próbował szarżować, ale jego oddział został błyskawicznie rozbity. To wtedy właśnie, podczas panicznej ucieczki, przyszły król postradał całe wyposażenie i omal nie stracił życia. Jazda, idąc za przykładem wodza, uciekła z pola walki.
Dragoni mieli mniej szczęścia. Zostali i przyjęli na siebie cały impet uderzenia. Król, obserwujący wszystko z drugiego brzegu, usiłował nawet zorganizować jakąś odsiecz, jednak zarówno most, jak i bród były całkowicie zatarasowane przez uciekających. Rzeź pozostałych na brzegu oddziałów odbyła się więc na jego oczach. Zniechęcony Jan Kazimierz zarządził odwrót pozostawiając po drugiej stronie rzeki resztki wiernych sobie oddziałów. Rozstrzygniecie bitwy nie trwało kwadransa. Klęska wojsk Sobieskiego była całkowita. Jego straty szacuje się na 3000-5000 ludzi. Po stronie rokoszan, wedle różnych szacunków, poległo od czterech (!) do 150 żołnierzy. Elita armii Rzeczypospolitej, która kilka lat wcześniej pod Czarnieckim i Lubomirskim pokonała Szwedów i Rosjan, poległa na brzegu Noteci. Pospolite ruszenie Lubomirskiego nie miało litości – po bitwie wymordowano jeńców.
Gdzie dwóch się bije
Dwa tygodnie później, pokonany Jan Kazimierz zawarł z Lubomirskim ugodę. Król rezygnował z wprowadzenie elekcji vivente rege, a więc francuskie plany spełzły na niczym, przywrócił Jerzego Lubomirskiego do czci, choć nie do urzędów. Były hetman na początku sierpnia formalnie przeprosił władcę i udał się na wygnanie. Zmarł na Śląsku na początku następnego roku. Posłowie negocjujący ugodę, domagali się – jeśli nie przywrócenia buławy Lubomirskiemu – chociaż pozbawienie jej Sobieskiego. Przyszły zwycięzca spod Wiednia i tym razem gotów był z rezygnacją złożyć urząd. Okazało się, że jednak nie ma większego znaczenia. Sobieski hetmanem więc pozostał.
Rok po bitwie pod Mątwami zawarto rozejm z Moskwą. Krańcowo osłabiona Rzeczpospolita nie mogła stawiać warunków, na rzecz Rosji utracono całą wschodnią Ukrainę. Jan Kazimierz abdykował w roku kolejnym.
Tak się jednak złożyło, że rodziny głównych aktorów tego konfliktu – zarówno Wazów, jak i Lubomirskich, trzymały pierwsze stoły w ówczesnej Rzeczypospoliotej. I to na ich dworach jadało się najlepiej. Starszy brat Jerzego Sebastiana – Aleksander Michał Lubomirski – był protektorem autora siedemnastowiecznej książki kucharskiej, „Compendium ferculorum”, Stanisława Czernieckiego. Poniżej lekko zmodyfikowany przepis z tej właśnie książki.
Smażone ryby z cebulą
Składniki:
- Dowolna ryba, najlepiej słodkowodna
- Olej lub masło do smażenia
- 2-3 cebule
- Mąka, sól, pieprz
Sposób przygotowania:
- Rybę pokroić w dzwonka
- Umyć, osuszyć, oprószyć solą
- Dzwonka obtoczyć w mące
- Cebule pokroić w drobną kostkę
- Na patelni rozgrzać masło (najlepiej klarowane)
- Usmażyć ryby na złoto i odstawić
- Na tej samej patelni usmażyć cebule
- Rybę ułożyć na talerzu lub półmisku
- Pod koniec smażenia dolać do cebuli wina i octu winnego
- Odparować na patelni
- Przykryć rybę cebulą
- Obsypać świeżo mielonym pieprzem