Obywatelskie wojsko zatrzymało sowiecką armię. Pomogli genialni szyfranci, amerykańscy lotnicy, amunicja z Węgier, manewr taktyczny … Jednak bez solidarnego, wysiłku i batalionów ochotniczych, losy bitwy mogły potoczyć się inaczej.

Wojna polsko-bolszewicka 1920 roku była istotnie zderzeniem cywilizacji. Różnice między walczącymi przebiegały na wielu poziomach, nie tylko na linii rewolucja-reakcja. Młode państwo bolszewickie było na fali wznoszącej – właśnie udało mu się zniszczyć odwieczne imperium, co więcej – rozprawić się z interwentami. Niedostatek i głód można było, zupełnie jak we Francji w 1789 roku, położyć na karb trwającej w obronie rewolucji wojny. Nastroje w Niemczech, do których bolszewicy nieśli rewolucyjny płomień i od których chcieli zacząć rewolucję światową, również były sprzyjające. Tam także upadło imperium, na ulicach łopotały czerwone flagi, w wielu miejscach powstawały rady robotnicze i żołnierskie.
Polska, która stała na drodze eksportu rewolucji, była jednak w sytuacji zupełnie innej. To, co dla Niemiec i Rosji było końcem dawnego świata, dla Polski stawało się nowym początkiem, na który czekano od półtora stulecia. Solidarność Polaków mieszkających przez pokolenia w trzech państwach okazała się znacznie większa niż ta, którą wzniecały idee rewolucji w Rosji czy Niemczech. W dodatku – była całkowicie dobrowolna, co zapewne stanowiło zasadniczą siłę polskiej armii ochotniczej. W 1920 roku Sowiety wchłonęły już Ukrainę i Białoruś. Polska miała być następna, komitet Kona i Marchlewskiego, który miał powołać polską SSR, urzędował już na przedpolach Warszawy.
Jednak oprócz konfliktu swobody i niewoli, zderzenia wieków dziedzictwa poddaństwa, samodzierżawia ze spuścizną pokoleń mocno przywiązanych do wolności oraz religii z ideologią absolutnego odrzucenia religii na przedpolach Warszawy - mówiąc najprościej - Wschód ścierał się z Zachodem. Obyczaj, aspiracje, estetyki, systemy wartości, spuścizna. Dobrze to widzieli świadkowie. Zarówno ci, których domy i ziemie ta wojna nawiedziła, jak i ci, którzy w niej uczestniczyli. Po obu stronach. Świadomość wagi wydarzeń, od których będzie zależał los i kształt Europy, towarzyszyła pisarzom i reporterom obserwującym obie armie. Autorzy, dostrzegając także symboliczny aspekt wojny, byli w opisach oględni, powściągali pióro, powstrzymywali się od metafor i wysokiego diapazonu opisów. Sytuacja sama w sobie była aż nadto metaforyczna.
Napój Wschodu i Zachodu
Jeden szczególny aspekt Bitwy Warszawskiej (a pewnie i całej wojny, toczonej, jak wszystkie ówczesne wojny – w głodzie i bez aprowizacji) sam mógłby taką metaforą być. To wschodni napój, który uwiódł Zachód. Pity inaczej tam i inaczej tu a nawet inne reprezentujący wartości. Herbata.
Stefan Żeromski z prof. Ferdynandem Ruszczycem, Adamem Grzymałą-Siedleckim i fotoreporterem, z licznymi przygodami dojechali (prawdopodobnie) 19 sierpnia 1920 roku samochodem II Oddziału Inspektoratu Generalnego Armii Ochotniczej do Wyszkowa. W probostwie zastali już gen. Stanisława Hallera z francuskim ambasadorem Jules'em Jusserand'em. Wszyscy wysłuchali opowieści ks. proboszcza Mieczkowskiego o „tymczasowym rządzie polskim" z Marchlewskim, Dzierżyńskim, Konem i Próchniakiem, który za swą siedzibę do czasu zdobycia Warszawy wybrał wyszkowskie probostwo.
Żeromski opisuje scenę picia herbaty w Na probostwie w Wyszkowie: „Na szczęście ksiądz wikary, powodowany starą zasadą gościnności, której tak wielkie fenomeny wojny nie zdołały wywrócić, zarządził postawienie przed każdym z nas szklanki gorącej herbaty. Co więcej, w cukiernicy, która, jak ziszczenie pięknego marzenia, z ręki do ręki krążyć poczęła, oczy nasze ujrzały na jawie cukier kostkowy w najlepszym gatunku i pokaźnej obfitości kawałków. Ksiądz wikary, nie przerywając bynajmniej poważnego dyskursu ambasadora Jusseranda z księdzem kanonikiem Mieczkowskim, zdołał szepnąć nam przybyszom do ucha. - Proszę brać, proszę, śmiało. To cukier pana Marchlewskiego, zostawiony przezeń w popłochu ucieczki.”
Obserwujący wojnę od drugiej strony Izaak Babel, pisze o plebanii w Nowogodzie, którą zagarnęła Armia Czerwona w drodze na Warszawę: „Poszedłem wczoraj z raportem do komisarza na opuszczoną przez zbiegłego księdza plebanię. W kuchni przyjęła mnie pani Eliza, gospodyni jezuity. Dała mi bursztynowej herbaty z biszkoptami. Jej biszkopty pachniały jak ukrzyżowanie, przesiąknięte były obłudą i błogowonną zaciekłością Watykanu.”
Ten sam Babel wkłada w usta żołnierza sowieckiej armii konnej opowieść o tym, że gdy jego brygada napiera, z głodu zjada praktycznie wszystko, co jest po drodze. Zdarzało się jednak trafić lepiej: „Dawali nam chleb, po dwa funty dziennie, mięsa pół funta i cukru odpowiedzialnie, także na wstawanego pili my słodką herbatę, także samo na wieczór, i o głodzie zapominali my”. Oczywiście, głodowali zarówno najeźdźcy, jak i obrońcy. Władysław Broniewski, odznaczony uczestnik tej wojny, w Pamiętnikach, pod datą 14 czerwca notuje: „Od pięciu dni nie jadłem nic porządnego, nawet teraz piszę głodny. Nie spałem, nie rozbierałem się. Jednym słowem, że mimo mego sztabowego przydziału czuję się jak każdy przeciętny żołnierz liniowy, a może nawet gorzej.”
Wracając do herbaty, w jednym z wojennych opowiadań Babla, herbata właśnie już bez ogródek traktowana jest metaforycznie: „Mamy dziś piątek i jest już wieczór. Gdzie można dostać żydowską chałkę, żydowską szklankę herbaty i odrobinę tego byłego Boga w szklance herbaty?”
Co do herbaty?
W prozie związanej z wojną 1920 roku i obroną Warszawy herbata płynie gęstym strumieniem – czasem jako konkret, czasem jako pragnienie, fantazja. Warto przy tej okazji zauważyć, jak nieodzownym musiała być składnikiem posiłku, skoro w przebogatym (a również związanym z wojną 1920 roku) menu pojawia się na miejscu poczesnym. Florian Czarnyszewicz, autor monumentalnej, trzytomowej powieści Nadberezyńcy, na herbatę zwracał uwagę. Autor był uczestnikiem wojny 1920 roku. Niedługo później wyemigrował do Argentyny. Przez kilkadziesiąt lat pracował jako rzeźnik, a po pracy spisywał powieść, którą wydano mu dzięki zbiórce argentyńskiej Polonii. Zachwycał się nią Józef Czapski i Czesław Miłosz.
Czarnyszewicz relacjonuje instrukcje przyjęcia darzonego szacunkiem gościa – głównego bohatera (który jest wówczas nauczycielem, ale ma do spełnienia także misję wywiadowczą):
„Musi być tak: szynka, kiełbasa smażona, jajecznica, ser, masło, miód. I postawić samowar. Koniecznie musi być herbata.” I dalej: „Na śniadanie była herbata, bułka pszeniczna, ser świeży, słodzony, a czasami też i naleśniki. Na obiad prosię nadziewane albo kura, pierożki pszeniczne pływające w tłuszczu, kasza prosiana, gotowana w samym mleku i okraszona masłem, i śmietana zmieszana z twarogiem. Na kolację bliny hreczane, szatrowane, wereszczaka ze świńskimi żeberkami i makaron na mleku.”.
Porzućmy herbatę, dziś nie używa się już samowarów. Warto jednak przyjrzeć się ginącej (zaginionej?) wereszczace. Ponieważ rzecz dzieje się na Białorusi, to i wereszczaka z Nadberezyńców musi być białoruska. W różnych częściach Polski danie to było czymś zupełnie innym. Na Litwie był to siekany schab duszony w esencjonalnym wywarze buraczanym. Według przepisu z Kucharki litewskiej Wincenty Zawadzkiej słoninę i schab przesmażano, zalewano barszczem, dodawano razowy chleb i duszono na wolnym ogniu.
W Warszawie wereszczaka oznaczała uduszoną do zupełnej miękkości białą kiełbasę w gęstym sosie z dodatkami. Leon Potocki opisuję ją z kolei jako „rodzaj zupy z kiełbasami, z półgąskiem, i krupami jęczmiennemi”. Dość podobnie wygląda wereszczaka białoruska. To gęsta zupa na kwasie chlebowym z jarzynami, kiełbasą, słoniną i wędzonymi żeberkami zagęszczana mąką, mieszane z duszoną kapustą. Czasem jest tak gęsta, że nie przypomina już zupy. Czasem – przeciwnie.
Białoruska wereszczaka na żeberkach wieprzowych
Składniki:
1/4 kilo słoniny
2 cebule
4 marchewki
1 kg żeberek wieprzowych
1 kg kiszonej kapusty
1 litr kwasu chlebowego
Liść laurowy
Ziele angielskie
Sól
Pieprz
Ew. ostra papryka
Sposób przygotowania:
- Słoninę pokroić w kostkę a żeberka w paski
- Cebulę pokroić w pióra
- Słoninę podsmażyć, kiedy się wytopi, dodać żeberka, zrumienić
- Marchew zetrzeć na tarce o grubych oczkach
- Dodać do żeberek
- Dodać cebulę, zeszklić
- W garnku o grubym dnie lub brytfannie przesmażyć kapustę na słoninie
- Dodać żeberka, marchew i cebulę
- Dodać kilka liści laurowych i ziele angielskie
- Zalać kwasem chlebowym
- Dusić pod przykryciem na małym ogniu co najmniej godzinę (im dłużej, tym gęściej)
Podawać z chlebem. Niektórzy przed podaniem polewają… gęstą śmietaną.