Gdynia American Line – Gdynia Ameryka Linie Żeglugowe powstały w 1934 roku. Już w grudniu tego roku armator mógł się pochwalić pierwszym polskim luksusowym transatlantykiem, MS „Piłsudski”.
Odrodzona Polska kochała wielkie transatlantyki, w 1939 roku miała ich już osiem. Pierwszym był jednak zbudowany w słynnej triesteńskiej Monfalcone MS „Piłsudski”. Nazwany imieniem żyjącego wciąż marszałka i przystrojony na dziobie galionem stylizowanym na odznakę Pierwszej Brygady, został wodowany w Trieście z ogromną pompą. Polskie Radio transmitowało uroczystość na cały kraj. Jego bliźniaczym statkiem był wodowany później MS „Batory”, kolejny legendarny i luksusowy transatlantyk.
Za produkcję obydwu jednostek Polska zapłaciła Włochom pięcioletnimi dostawami węgla. „Piłsudski” wypłynął z Triestu do Gdyni 27 sierpnia 1935 roku, po próbach morskich i przekazaniu go polskiej załodze pod dowództwem legendarnego „znaczy kapitana” – Mamerta Stankiewicza. Oczekiwanie na pierwszy polski transatlantyk, budowane od momentu wodowania, było tak ogromne, że na gdyńskim nabrzeżu witało statek ponad 30 tysięcy ludzi. W swój pierwszy transatlantycki rejs „Piłsudski” wypłynął 15 września 1935 roku, już po śmierci eponima.
Celem linii Gdynia Ameryka Linie Żeglugowe, było wożenie turystów i emigrantów przez Atlantyk, jednak obie transatlantyckie jednostki zawijały po drodze do wielu portów, by pochwalić się osiągnięciami Niepodległej. Z tego punktu widzenia zarówno MS „Piłsudski”, jak i jego bliźniak, pełniły rolę ambasadorów III RP, do której zostały świadomie przygotowane i wyposażone pod nadzorem specjalnej rządowej komisji.
„Piłsudski” olśniewał. Siedmiopokładowy, z niemal 800 miejscami (46 w klasie pierwszej, niewyobrażalnie luksusowej, 370 w turystycznej i 400 w trzeciej), garażami, restauracjami, barami, salą balową, salą gimnastyczną i salą zabaw dla dzieci, obsługiwany przez 350 osób załogi, rozwijał prędkość 18 węzłów.
Elegancki ambasador
Design, wystrój, komunikacja należały do najnowocześniejszych na świecie. Modnemu art déco podporządkowano architektoniczne wykończenie, rzeźby, ozdoby, meble, sztućce i całą identyfikację wizualną transatlantyku. Pierwszy bar z nowoczesnymi „koktelami” umiejscowiono na dziobie, drugi i trzeci – dalej. Pomiędzy nimi znajdowała się elegancka palarnia ze słynną rzeźbą „Dziewczynka ze skakanką” Alfonsa Karnego. Na półkach – butelki z ginem, szkocką whisky i polską wódką od Baczewskiego i zestaw koktajlowy projektu Julii Keilowej.
Zadbano o plastyczną spójność kart dań, których projekt powierzono Mieczysławowi Jurgielewiczowi ze Stowarzyszenia Grafików „Ryt” i artystom z pracowni grafiki dekoracyjno-reklamowej „Mewa”, która dekorowała również jadalnię (seria „Miasta Polski”) i pokoje dziecięce. Menus miały formę książeczek wydawanych seriami i dekorowanych wizerunkami polskich miast czy strojów ludowych. Na „Piłsudskim” były zresztą dwie jadalnie — dla pasażerów klasy turystycznej (i pierwszej) oraz dla klasy trzeciej. W kuchni pracowało blisko 60 osób – od kucharzy, cukierników i piekarzy po rzeźników i wędliniarzy. W pierwszy transatlantycki rejs MS „Piłsudski” zabrał 15 ton mięsa i owoców, 40 ton jaj, 6 ton mąki, 4 tony warzyw, 2,5 tony cukru, 1,5 tony masła i tonę soli.
Rano podawano egzotyczne owoce, następujące potem śniadanie było bardzo zróżnicowane, na lunch, po sałatach i przystawkach zamawiano dania à la carte. Obiad był posiłkiem najbardziej wystawnym, podawano go pod wieczór. Pełen był egzotycznych składników – karczochów, trufli, francuskich serów czy zup typu bisque. Na statku zadomowił się nawet homar à la MS „Piłsudski”. Kuchnia serwowała również dania koszerne z klasykami kuchni aszkenazyjskiej a menu dla Żydów drukowano po polsku, angielsku i hebrajsku.
1 sierpnia 1939 roku statek wypłynął na wycieczkę do Norwegii. Dowodził Mamert Stankiewicz, I oficerem był jego późniejszy biograf – Karol Olgierd Borchardt. Był to jego ostatni cywilny rejs. Niecałe cztery miesiące później, już jako ORP „Piłsudski”, wyruszając w pierwszy rejs wojenny z angielskiego Newcastle do Australii, zatonął, niemal u wybrzeży Anglii. Nie wiadomo do końca, co było przyczyną zatonięcia statku– mina, torpeda U-boota, a może sabotaż. Znakomitą większość załogi uratowano, jednak z wychłodzenia zmarł wówczas kapitan Mamert Stankiewicz, który wcześniej uratował dwóch młodych marynarzy i zszedł z pokładu ostatni.
Pieczeń po huzarsku
Jednym z powtarzających się, kulinarnych hitów na „Piłsudskim” była pieczeń huzarska – ozdoba przedwojennych stołów, synonim kulinarnej elegancji a zarazem polskiej tradycji gastronomicznej. Danie po wojnie w zaniku, w czasach świetności transatlantyków, popularne, znane w licznych modyfikacjach i powszechnie obecne w książkach kucharskich. Solidna pieczeń wołowa pokrojona w plastry przekładane farszem miała jeszcze jedną ważną cechę – świetnie prezentowała się na półmisku.
Powszechnie obecna w książkach kucharskich już w latach 60. XIX wieku, potem, aż do 1939 roku już z nich praktycznie nie zniknęła. Jeden z najsłynniejszych (i najprostszych, choć pozornie skomplikowanych) przepisów na tę pieczeń podaje Lucyna Ćwierczakiewiczowa w 365 obiadach za 5 złotych z 1860 roku. Brzmi on następująco:
Kilka funtów zrazowej pieczeni zbić mocno, osolić i opiec na rożnie w piecu, polewając ciągle tłuszczem. Gdy się już zrumieni i jest na wpół miękka, ponadkrawać ukośnie i przełożyć w każdym nakrojeniu następującym farszem: utrzeć parę pieczonych cebul, wziąć dużą łyżkę masła, trochę pieprzu, tartego chleba, tak, aby masa byłą gęsta, wymieszać to doskonale, zalać sosem, jaki się uformował w czasie pieczenia, przykryć i dusić na ogniu przez pół godziny.
Gdyby nieco przepis Ćwierczakiewiczowej uwspółcześnić, wzięlibyśmy 1,5-2 kg wołowiny zrazowej a zanim byśmy zaczęli duszenie (już po pieczeniu i nafaszerowaniu), dla bezpieczeństwa do brytfanny wlalibyśmy szklankę dowolnego bulionu. Duszenie na bardzo wolnym ogniu potrwałoby godzinę.