Uwięzienie prymasa Polski było częścią szerszego programu represji. Trzyletnia izolacja Stefana Wyszyńskiego sprawiła jednak, że powrócił silniejszy i gotów do wzmocnienia polskiego Kościoła.
Dwa-trzy lata względnej powojennej swobody w komunistycznej Polsce ustąpiły powszechnej stalinizacji. Kościół katolicki jako struktura usiłował się w tej rzeczywistości odnaleźć. Na szali była – bezpośrednio – łączność ze Stolicą Apostolską, pośrednio – zagrożenie instytucjonalnie zaprowadzoną schizmą a być może w ogóle swoboda kultu i legalność wyznania. Nowy (od końca 1948 roku) i młody (biskup zaledwie od dwóch lat, wciąż jeszcze nie kardynał) prymas Polski, Stefan Wyszyński przyjął obowiązek kierowania polskim Kościołem w sytuacji arcytrudnej. Umierający prymas Hlond widział w młodym, 45-letnim biskupie kogoś, kto miałby szansę przeprowadzić go przez czasy prześladowań, ale i – co niewątpliwie musiał brać pod uwagę – kompromisów, układów z komunistyczną władzą.
Rzeczywistość polskiego Kościoła, w której działał młody prymas, była niejednoznaczna. Z jednej strony – właśnie odeszli jego wielcy przewodnicy – kardynałowie August Hlond (1948) i Adam Stefan Sapieha (1951), biskupi o niezwykle wysokiej pozycji w Polsce, powszechnie rozpoznawalni na świecie. Trwała zorganizowana akcja władz mająca na celu „rozwodnienie” Kościoła w Polsce, rozerwanie jego jedności i zerwanie ze zwierzchnością Rzymu. Stąd, wspierany przez stowarzyszenie „Pax” ruch tzw. księży-patriotów, czyli kapłanów, którzy podjęli współpracę z komunistycznymi władzami oraz – wprost – agentów Urzędu Bezpieczeństwa. Ich działania, skierowane przeciwko episkopatowi, miały na celu podważenie autorytetu polskich biskupów i w konsekwencji – oderwania polskiego Kościoła od rzymskiej obediencji. Już w 1949 roku premier Józef Cyrankiewicz straszył hierarchów z sejmowej mównicy, grożąc „całą surowością prawa” w karaniu tych księży, którzy „podniecają namiętności przeciwko państwu ludowemu”. Deklarował opiekę dla kapłanów, którzy „dadzą dowody patriotyzmu”.
Czas mroku
Dla polskiego Kościoła nadchodziły czasy trudne i niebezpieczne, przykład Węgier, gdzie prymasa aresztowano już w roku 1948, musiał działać na wyobraźnię hierarchów. Prymas Wyszyński zapewne był tego świadom podejmując, niezbyt udolnie, próbę gry z komunistami i ich aparatem represji. Od początku starał się nie drażnić rządzących. W kwietniu 1950 roku podpisał porozumienie państwo–Kościół. Uzyskał w nim zgodę na obecność religii w życiu publicznym, jednak musiał uznać nowe władze i potępić podziemie. Komuniści osiągnęli, co chcieli, a w dramatycznej sytuacji polskiego Kościoła nic się nie zmieniło. „Księża-patrioci” przejęli katolicką „Caritas” a w 1952 roku gremialnie (1500 delegatów) wzięli udział w zorganizowanym przez UB kongresie, podczas którego prowadzili ostry atak na episkopat i na prymasa Wyszyńskiego osobiście. Ten w odpowiedzi przypomniał o grożącej im ekskomunice, na co na samym początku roku 1953, popierający komunistyczny reżim księża domagali się odwołania z seminariów i urzędów kościelnych kapłanów reżimu niepopierających. Trzeba dodać, że bezpiece udało się pozyskać do ruchu wielu księży znanych, często z profesorskimi tytułami, co było dodatkowym elementem zamętu.
Rok 1953 był zresztą rokiem największego nasilenia walki komunistycznych władz z polskim Kościołem. Proces księży kurii krakowskiej, oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych, poprzedzony był okrutnymi torturami śledztwa. Zakończył się 27 stycznia 1953 roku, zapadły (niewykonane ostatecznie) wyroki śmierci i długoletniego więzienia. Złamani w śledztwie księża zeznawali, że kuria krakowska realizuje „antypolską politykę Watykanu”, a Związek Literatów Polskich wspierał wynik sfingowanego procesu ogłaszając rezolucję, w której potępiał „tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne”.
Jeszcze głośniejszy był proces biskupa kieleckiego, Czesława Kaczmarka, oskarżonego o „stworzenie ośrodka dywersyjno-szpiegowskiego”, „usiłowanie obalenia przemocą ustroju PRL” i kolaborację z Niemcami. W śledztwie znów stosowano tortury. Nowym elementem strategii Urzędu Bezpieczeństwa byłą akcja moralnego dyskredytowania hierarchy i fabrykowanie materiałów mających dokumentować jego rzekomo rozwiązły styl życia. Biskupa skazano na 12 lat, jego współpracownicy również otrzymali wysokie wyroki. Proces gorąco wspierali „księża-patrioci” oraz środowisko Stowarzyszenia „Pax” wraz z Tadeuszem Mazowieckim, co wzmacniało zamęt wśród wiernych.
Proces biskupa Kaczmarka, w którym obarczano winą nieżyjących kardynałów Hlonda i Sapiehę, miał przygotować opinię publiczną także na akcję UB przeciw kardynałowi Wyszyńskiemu. Proces kielecki zakończył się 22 września 1953 roku. Cztery dni później aresztowano prymasa.
Non possumus
Jednak, poza procesem biskupa Kaczmarka, aresztowanie poprzedziły również inne działania komunistycznych władz. W lutym 1953 roku Bolesław Bierut najwyraźniej chciał powtórzyć sukces sprzed trzech lat, tym razem zapewniając sobie prymasowską sankcję dla polityki personalnej we władzach kościelnych. Dekret faktycznie przekazywał inwestyturę w ręce świeckie (i komunistyczne). Tym razem Stefan Wyszyński rozumiał już, że nie może popełnić błędu z 1950 roku. Nie podpisał. Tuż po procesie biskupa Kaczmarka zdecydowano o „zakazaniu bp. Wyszyńskiemu w związku z jego ogólnie wrogą postawą wykonywania funkcji związanych z jego dotychczasowymi stanowiskami kościelnymi”. Dwa dni później wyprowadzono go z rezydencji przy ul. Miodowej w Warszawie.
„Wreszcie wszystko się wyjaśniło. Jeden z panów zdjął palto, wyjął z teki list i otworzywszy – podał papier, zawierający decyzję Rządu z dnia wczorajszego. Mocą tej decyzji mam natychmiast być usunięty z miasta. Nie wolno mi będzie sprawować żadnych czynności związanych z zajmowanymi dotąd stanowiskami. Prosił, bym to przyjął do wiadomości i podpisał. Oświadczyłem, że do wiadomości tego przyjąć nie mogę, gdyż w decyzji nie widzę podstaw prawnych; nie mogę też poddać się decyzji z uwagi na sposób załatwiania sprawy. Przedstawiciele Rządu tyle razy prowadzili ze mną rozmowy – i pan Mazur, i pan prezydent Bierut. Jeśli są niezadowoleni z mojego postępowania, znali drogę, na jakiej mogli mi to powiedzieć. Decyzja Rządu jest wysoce szkodliwa dla opinii o Polsce, gdyż ściągnie na nią ataki propagandy zagranicznej. Decyzji tej nie mogę się poddać i dobrowolnie tego domu nie opuszczę – wspominał prymas w „Zapiskach więziennych”.
Początkowo na kilka dni uwięziono go w klasztorze kapucynów w Rywałdzie Królewskim, później przewieziono do Stoczka Warmińskiego. „Ściany zewnętrzne do wysokości parteru zniszczone przez wilgoć, korytarze wewnętrzne mokre, zimne wnętrze, posadzki kamienne całe pokryte wodą. Oddano nam do dyspozycji korytarz i pokoje pierwszego piętra gmachu wychodzącego na ogród. Są tu dwa pokoje dla mnie, kaplica, pokój dla księdza, drugi dla siostry i kilka pokojów umeblowanych, pustych” – wspominał Stefan Wyszyński. Po roku przewieziono go do klasztoru w Prudniku Śląskiem, gdzie warunki były bardzo podobne. Byłe klasztory miały charakter więzień. Bardzo złe warunki sanitarne, stała inwigilacja, brak kontaktu ze światem. Stały, klasztorny rytm dnia, który narzucił sobie Stefan Wyszyński, pomógł mu przetrwać. „[…] osiągnąłem to, że czas upływał niezwykle szybko, że nie poddawałem się rozważaniom nad przeszłością, że byłem wolny od smutku i tęsknot za innym życiem. Zdołałem przyzwyczaić się do więzienia.” – pisał. Dopiero złagodzenie warunków odosobnienia, zamiana więzienia na internowanie w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy, przyniosła istotną zmianę. Prymas po raz pierwszy mógł spotkać się z biskupami. Zaczął rozważać powrót do obowiązków metropolity gnieźnieńskiego, podjął pracę nad tekstem Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego i projektem Wielkiej Nowenny.
Zanim jednak do tego doszło, polski Kościół musiał przetrwać lata terroru. Wraz z prymasem Wyszyńskim aresztowano biskupa Antoniego Baraniaka, hierarchowie byli zastraszeni, dość łatwo zaczęli przyjmować żądania komunistów. Jednak ustępstwa te nie dotyczyły nieobecnego prymasa, który z powodu uwięzienia, nie mógł z władzą paktować. To uczyniło z niego symbol polskiego Kościoła, kogoś w rodzaju bohatera narodowego, którego władze zaczynały się bać. Zwłaszcza, że Stefan Wyszyński odrobił więzienną lekcję. „Brak męstwa jest dla biskupa początkiem klęski” – zapisał w więzieniu. Kiedy ekipa Gomułki (częściowo przyparta do muru przez ulicę, która na fali październikowej odwilży domagała się powrotu prymasa), do Warszawy wrócił już ktoś znacznie mniej skłonny do ustępstw, mający ogromne społeczne poparcie. Ktoś, z kim trzeba się było liczyć.
Pączki i placki
Prymas zupełnie nie przywiązywał wagi do jedzenia. We wspomnieniach zgodnie wiąże się go z… pączkami, którymi nad wyraz obficie częstował gości a zwłaszcza odwiedzających go studentów, którym podawał je charakterystycznie nabite na widelec. Zdaje się, że Stefan Wyszyński sam pączki także lubił i jadał. W każdym razie, przy każdej okazji można było ich w jego rezydencji skosztować.
Kardynał wyznał kiedyś, że lubi placki ziemniaczane (rzeczywiście, świadkowie są zgodni, że jadał je często) i kluski ziemniaczane na mleku. Dania nieskomplikowane, ale smaczne i dostępne dla każdego.
Placki ziemniaczane
Składniki:
1/2 kg ziemniaków
1 cebula
1 łyżka mąki
1 jajko
Sól
Olej do smażenia
Sposób przygotowania:
- Ziemniaki obrać i opłukać
- Zetrzeć na tarce do miski (wybór grubości oczek zależny od preferencji)
- Zostawić na pół godziny
- Docisnąć i wylać zbierający się płyn
- Cebulę obrać i zetrzeć na tarce o drobnych oczkach
- Wraz z mąką, jajkiem i solą wymieszać z ziemniakami na jednolitą masę
- Na patelni dobrze rozgrzać olej, zmniejszyć ogień
- Nakładać masę łyżką i delikatnie rozprowadzać aż osiągnie formę placka
- Smażyć 2-3 minuty z każdej strony (w zależności od grubości placka)
- Zdjąć z patelni na ręcznik papierowy
Warto wiedzieć:
Placki można podawać ze wszystkim – od kwaśnej śmietany, ryb wędzonych, śledzia w occie, przez zwykłą sól i cebulę, po cukier, powidła i dżem z kwaśnych jabłek z cynamonem.