Wybierz kontynent

Agata Młynarska: robię śledzia w śmietanie, bo o tym śledziu powstała piosenka mojego taty

Tata nie umiał nam tyle powiedzieć, ile powiedział w swoich kolędach. Dlatego tak bardzo chciał, żeby te kolędy były. I za każdym razem, kiedy ich słuchamy, kiedy je wspólnie śpiewamy, albo gdy czytam je dzieciom, to się bardzo wzruszamy – przyznała w rozmowie z PAP Life Agata Młynarska, dziennikarka, która jest córką piosenkarza i autora tekstów Wojciecha Młynarskiego.

Fot. PAP

PAP Life: Niedawno na swoim Instagramie podzieliłaś się taką przedświąteczną refleksją, że ważne jest, żeby się zbytnio nie zapędzić. Bo te rzeczy, które kojarzą nam się z Bożym Narodzeniem: prezenty, jedzenie, strojenie domu, sprzątanie itd., zabierają nam energię. Wspomniałaś, że zastanawiasz się, co skreślić z tej listy obowiązkowych rzeczy i, z roku na rok, lepiej ci to wychodzi. Jak się tego uczyłaś?

Agata Młynarska: To jest trudny proces. Długo mi się wydawało, patrząc na moją mamę i moje babcie, że te przygotowania po prostu muszą bardzo dużo energii zabierać i że to wszystko musi się odbywać według pewnego planu. Myślałam, że jak ten plan runie, to runie cały szkielet, którego trzymamy się, idąc przez życie.

PAP Life: Jakie to były zasady?

A.M.: Na przykład, że choinkę można ubrać tylko 24 grudnia rano. Że w Wigilię od rana jemy tylko tyle, ile musimy, a najlepiej prawie w ogóle nic. Ewentualnie, na obiad możemy zjeść śledzia w śmietanie z gotowanym kartoflem. I nikomu nie przychodziło do głowy, że można coś zmienić, z czegoś zrezygnować. Pamiętam moją Babu Magdę, mamę mojego ojca i jej wielkie oburzenie, gdy dowiedziała się, że pierwszego czy drugiego dnia świąt wrzuciłam coś do pralki. To były przecież rzeczy niedopuszczalne w święta. Kiedy pisałam ten post, zastanawiałam się, co tak naprawdę jest ważne. Choinkę mam ubraną od początku grudnia, dom przyozdobiony gwiazdami betlejemskimi, światełka się świecą i jest pięknie. Teraz bardzo dużo osób robi to wcześniej.

PAP Life: Przyznam, że kiedyś uważałam, że ubieranie choinki dwa, trzy tygodnie przed świętami to przesada. Ale teraz sama tak robię, bo to dobry sposób, żeby wydłużyć świąteczny nastrój.

A.M.: Uwielbiam to. W Polsce, w grudniu o godz. 15 robi się ciemno. Uważam, że to cudowne, że w naszych mieszkaniach dużo wcześniej niż kiedyś świecą się światełka, że są śliczne świeczki, czerwone kokardki, które sprawiają, że jest choć trochę radośniej i weselej. Byłoby szkoda, gdyby cała ta sytuacja związana z choinką trwała tak krótko. Więc to było moje pierwsze złamanie domowej tradycji. A potem sobie pomyślałam, że przecież choinka to jest całkiem nowy zwyczaj, który przywędrował do Polski z Niemiec w XIX wieku. Wcale nie jest czymś „odwiecznym”, jeśli chodzi o nasze tradycje związane ze świętami Bożego Narodzenia. Dlaczego nie możemy cieszyć się tym dłużej niż tylko przez kilka dni? A poza tym, to jest ważny element rozłożenia przygotowań. Ja już ten pierwszy etap, kiedy zaczynam wyciągać dekoracje, składać, układać mam za sobą. Teraz łapię drugi oddech.

PAP Life: Sama ubierasz choinkę?

A.M.: Różnie, czasami ubieram ją sama, czasami z mężem lub przyjeżdżają do mnie wnuczki. Zależy, jak się sytuacja układa, bo również skreśliłam z listy jakikolwiek przymus. I okazało się, że skreślenie tego przymusu stworzyło przestrzeń dla zupełnie innego podejścia w relacjach rodzinnych – to jest niezwykle ważne. Zwłaszcza na ten temat mogą coś powiedzieć matki synów, które, jakby nie było, często oddają pole dla rodzin swoich synowych. Ponieważ zwykle jest tak, że to córki lub synowe są organizatorkami życia rodzinnego i jest im bliżej do swoich rodzin niż do rodzin swoich mężów. Obserwuję to u wielu osób i ludzie różnie z tego potrafią wybrnąć. Jedni się dzielą, że w tym roku jesteśmy u jednych teściów, a w kolejnym u drugich, albo zapraszają wszystkich teściów razem. Zależy od tego, jak kto chce. Ja zostawiłam kompletnie wolną rękę moim dzieciom. Tak się złożyło, że w mojej rodzinie jest sporo małżeństw, dużo dzieci, są różne konfiguracje, więc żeby wszystkich zgromadzić bez stresu i pośpiechu, organizuję świąteczne spotkanie tydzień przed Wigilią.

PAP Life: To jest też dosyć typowe w obecnych czasach.

A.M.: Tak, ale żeby ten patchwork dobrze funkcjonował, nie może mieć przymusu. Ktoś musi ustąpić albo wymyślić jakiś sposób, żeby być z tego wszystkiego zadowolonym i nie wywierać presji, bo to zawsze źle się kończy.

Ja wymyśliłam „pierniczki”, spotkanie rodzinne dla wszystkich dzieci z naszej rodziny, które de facto są takim „biforem” wigilijnym. I jeśli się zdarzy, że potem uda nam się spotykać na tradycyjnej Wigilii, to wspaniale. A jeśli nie, to spotykamy się na kolędowaniu, albo dzieci przyjeżdżają do mnie pierwszego lub drugiego dnia świąt. Kiedyś oczywiście było inaczej, bo dzieci były małe i mój dom był punktem centralnym dla całej rodziny.

PAP Life: Często jest tak, że najstarsza córka przejmuje pałeczkę.

A.M.: To nawet nie to, bo Paulina (Paulina Młynarska, siostra Agaty – red.), jak jeszcze była w Polsce, też zapraszała nas do siebie. Ale kiedy moi synowie byli mali, mieszkaliśmy wtedy w Zalesiu, to do mnie przyjeżdżała cała rodzina. Bywało oczywiście i tak, że dzieci jeździły do rodziców mojego męża, tam była wczesna Wigilia, a potem towarzystwo zjeżdżało się do nas. A potem, jak synowie byli starsi, to zdarzało się, że spotykaliśmy się wszyscy na Zaciszu u moich teściów, którzy niestety już nie żyją. Dziś mój starszy syn, Staś ma prawie czterdzieści lat. Ma swoją duża rodzinę i zobowiązania. Dlatego tak ważne są dla mnie nasze wspólne spotkania, w wersji bez przymusu. Po latach widzę, że przepracowanie problemu, jakim jest świąteczny „mus”, daje znakomite rezultaty. Już od października wszyscy mnie pytają, kiedy będą Pierniczki? A potem są Wigilie w podgrupach i każdy rozjeżdża się tam, gdzie danego roku zaplanowane są święta.

PAP Life: A twój młodszy syn, który mieszka zagranicą?

A.M.: No właśnie, Tadeusz i jego żona są w Stanach. Zazwyczaj przyjeżdżają do Polski na dłużej w wakacje i wtedy Basia, teściowa mojego syna wymyśliła fantastyczną rzecz. Jednego dnia robi Wigilię i Wielkanoc. Są malowane jajka i jest choinka. Wyobrażasz to sobie?

PAP Life: Świetny pomysł.

A.M.: Basia jest genialna. Mój syn ma wielkie szczęście nie tylko do żony, ale też do teściowej. Ona też ma bardzo dużą rodzinę, córki rozsypane po świecie. Kiedyś mi powiedziała: „Słuchaj, jak ja bym nad tym rozpaczała, że jadę do jednej, a potem nie dojadę do drugiej, to nikt nie byłby zadowolony. Dla tych dzieci, których nie było w święta, przygotowuję potrawy, za którymi tęsknią najbardziej i mamy święta. Jest mała choinka, jest karp, sałatka, śledź, leżą na talerzu farbowane jaja”. Chodzi o przeżycie wspólnego spotkania, które ma charakter duchowy, rodzinny, wyjątkowy i nie ma poczucia straty, że coś nas ominęło. Trzeba czasami wyjść poza schemat.

PAP Life: Wspomniałaś o świętach ze swojego dzieciństwa, które kojarzą ci się z pewnym przymusem. A jakie rzeczy zapisały się pięknie w pamięci?

A.M.: Właśnie te, które mnie utwierdziły w tym, że najważniejsze jest wspólne przeżycie czegoś niezwykłego, wspaniałego, co zapamiętujemy jako nastrój i jako wspólnotę bycia razem. Mieszkaliśmy w bardzo dużym domu. Był wielki stół, który zresztą jest u mnie i przy nim zasiadamy całą rodziną, malujemy pierniczki. Niezwykle ważne jest, żeby się wspólnie przy tym stole spotkać, pośmiać, pocieszyć, wysłuchać, pogadać, sparzyć barszczem, najeść pierogów, pokolędować, przełamać opłatkiem. Najważniejsza jest atmosfera, szacunek, poczucie wspólnoty. Każda rodzina powinna mieć jakiś własny scalający ją punkt. Dla jednych to będzie pieczenie pierniczków, dla innych dekorowanie choinki albo nakrywanie stołu czy wspólne śpiewanie. To jest niezwykle cenne.

PAP Life: Ty przez lata chodziłaś razem ze swoim tatą na zakupy i pomagałaś mu wybrać prezenty.

A.M.: To była nasza doroczna tradycja. Wcześniej powstawała bardzo długa lista. Umawialiśmy się, że piszemy na niej, co dla kogo, i zakreślaliśmy wspólne pola – czy to jest na przykład księgarnia, czy perfumeria. Nigdy nie było dawania pod choinkę kosztownych prezentów, jakichś rowerów, zegarków. To w ogóle nie wchodziło w grę. Tata bardzo nie lubił samego procesu kupowania. Zwłaszcza kiedy stawał się starszy, coraz bardziej czuł się zagubiony w gąszczu miasta i chodzenie po galerii handlowej nie było dla niego łatwe. Natomiast celebrował ze mną wybór prezentów - to znaczy tworzenie tej listy. To nie było tak, że mogłam sama pójść kupić. On musiał ze mną pojechać, a potem ja to pakowałam, podpisywałam, dawałam tacie i on przywoził do mnie. Chciał, żeby to było od niego, że święty Mikołaj pamiętał.

PAP Life: Też robisz swoją listę prezentową, co dla kogo?

A.M.: Pamiętam, jak po tym, jak wielka tragedia wydarzyła się w Aleppo, to razem z Alą, córką mojej siostry, wymyśliłyśmy, że zbierzemy od bliskich i wpłacimy pieniądze, a każdy pod choinkę dostał od nas starannie przygotowaną świąteczną kartkę z informacją o symbolicznej cegiełce. Bardzo często zachęcamy naszych bliskich, żeby dołączyli się do wsparcia kogoś czy czegoś, jakiejś idei. Ale dla najmłodszych zawsze są prezenty. W naszym domu jest tradycja pisania listów do świętego Mikołaja i te listy potem rozsyłamy między dorosłymi, ustalamy, co, kto kupuje. Mam niezwykle długą listę, wymyślanie i dawanie prezentów to dla mnie najprzyjemniejsza część świat. Dla każdego mam jakiś drobiazg, to może być świeczka, cytryna z kokardą przywieziona z Hiszpanii, jakiś zestaw kosmetyków, cokolwiek.

PAP Life: Kiedy ty, twoja siostra i brat byliście mali, przychodził do was święty Mikołaj?

A.M.: Oczywiście. To był cały wielki teatr realizowany przez moich rodziców. Najpierw pisany był list do świętego Mikołaja. Trzeba było go położyć na parapecie. Zawsze w emocjach próbowałam nie zasnąć, żeby zobaczyć tego świętego Mikołaja, ale nigdy mi się to nie udało (śmiech). Rodzice zabierali ten list i zostawiali różne ślady, coś przewrócone na biurku, coś rozsypane. Budziłam się rano, mama albo tata wchodzili i pytali: „No widziałaś, kto był? Nie ma listu”. A potem była Wigilia, emocje – my mieliśmy wyglądać przez okno, a w tym czasie tata wychodził, zakładał stary kożuch z Zakopanego na drugą stronę, wyglądało to jak futro. Otwieram drzwi, myślę sobie, że to chyba tata, ale może jednak święty Mikołaj. Za chwilę znów tata puka do drzwi i mówi: „Widziałem go, zostawił ten worek”. A potem, jak już były moje dzieci, to tata nadal przebierał za świętego Mikołaja, ale nigdy dosłownie. Przypominało to teatr pełen ekscytacji. Potem dzieci dorosły, ale pojawiały się ich małe dzieci i zabawa zaczynała się od nowa.

PAP Life: Zdarzyło ci się kiedyś uciec gdzieś na święta, na przykład zagranicę?

A.M.: Tak. Był taki moment, kiedy moi synowie się ożenili i założyli swoje rodziny, a ja wtedy poznałam Przemka (Przemysław Schmidt, mąż Agaty – red.). Pojechaliśmy we dwoje na święta na Wyspy Kanaryjskie. Spróbowałam i wiem, że to nie dla nas.

PAP Life: Dlaczego?

A.M.: Dopadła mnie tęsknota - za domem, za zapachem, nastrojem, ludźmi. Potem odtworzyłam tę świąteczną atmosferę w naszym domu w Hiszpanii, bo zdarzały się tam święta, głównie jednak Wielkanoc. Chociaż podczas covidu byłam na Boże Narodzenie w Hiszpanii sama z moim mężem i zrobiliśmy piękną Wigilię, była choinka i wyglądało zupełnie tak samo jak w Warszawie. Ale jednak najfajniej jest, jak są „pierniczki” w naszym warszawskim mieszkaniu.

PAP Life: Spędziłaś kiedyś święta w pracy?

A.M.: Ja głównie spędzałam święta w pracy, ponieważ często miałam dyżur w Dwójce w czasie Bożego Narodzenia. Tutaj trzeba zrobić przypis: prezenterki Dwójki, dziennikarki, pełniły dyżury spikerskie, które polegały na tym, że przychodzili różni goście, rozmawiało się z nimi, śpiewało się kolędy i oczywiście zapowiadało kolejne materiały. Takie „Dzień Dobry TVN”, tylko od rana do wieczora. My dzieliłyśmy te dyżury między sobą od 8 rano do 14 albo od 14 do 22. A bardzo często robiłyśmy tak, że każda brała po jednym dniu, kiedy siedziała od rana do nocy. Przeważnie losowałyśmy, która bierze Wigilię, która pierwszy dzień świąt, a która drugi. Zdarzało się, że dyrekcja się zgadzała, aczkolwiek niechętnie, żeby Wigilię podzielić między trzy osoby.

PAP Life: Lubiłaś te dyżury, czy byłaś wściekła, że wszyscy odpoczywają, a ty musisz iść do pracy?

A.M.: Uwielbiałam to, bo kocham swoją pracę. Oczywiście, zawsze jest się pękniętym. Miałam poczucie, że coś tracę, pamiętam, że jak już dzieci były troszeczkę starsze, to prosiłam Ninę (Nina Terentiew, w latach 1998-2006, dyrektor programowa TVP2 - red.), żebym nie brała Wigilii po południu. Sporo było tych prowadzących, więc zawsze jakoś to się ułożyło. Jeszcze dodam, że w telewizji był bardzo gorący okres przedświąteczny, pod koniec listopada i na początku grudnia nagrywaliśmy bardzo dużo programów świątecznych, więc też trudno było aż tak bardzo zaangażować w dom.

PAP Life: Domyślam się, że w twoim rodzinnym domu wszystkie dania przygotowywało się samemu - piekło, lepiło, smażyło. A jak jest u ciebie?

A.M.: W naszym rodzinnym domu tak było, a u mnie nie. Kiedy jeszcze mieszkałam w Zalesiu, miałam bardzo fajne sąsiedztwo - Joasia Kurowska, Ania Jurksztowicz. My się dzieliliśmy, co która przygotowuje, bo zdarzało nam się spędzać razem Wigilie czy Wielkanoc. Co prawda dawno już się stamtąd wyprowadziłam, ale te przyjaźnie przetrwały. Jak tylko mogę, jadę do Asi Kurowskiej na kolędowanie, zbierają się przyjaciele i jest naprawdę fantastycznie. A przy tym, Joanna genialnie gotuje, jej córka Zosia też.

Ale też widzę taką zmianę, że teraz staramy się przygotowywać i kupować mniej jedzenia. Za czasów mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, w Polsce było po prostu biednie, więc te kiełbasy, szynki, pomarańcze były „zdobyte”. Dziś to codzienność. Natomiast ja zawsze robię śledzia w śmietanie, bo o tym śledziu powstała piosenka mojego taty:

„Jest jeszcze panna Hela,

co ślicznym oczkiem strzela.

(…) Jest jeszcze śledź w śmietanie,

metafizyczne danie”.

Robię też niezłą zupę grzybową i barszcz. Ale już te wszystkie uszka, pierogi - nie. Ania Korcz dba, żeby nam ich nie zabrakło. Zawsze u niej zamawiamy. Jedzenie jest bardzo ważne, ale nie chodzi o to, żeby się strasznie najeść. Wigilia musi mieć w sobie jakiś charakter wyjątkowości, a ta odświętność jest dla mnie gdzie indziej.

PAP Life: Pięknie nakryty stół, wspólne kolędowanie…

A.M.: Nie wyobrażam, jak można nie pośpiewać razem. Po to są święta. W czasie „pierniczków” u mnie, mój brat (Jan Młynarski - red.) grywa na banjoli czy na jakiejś innej gitarce, my śpiewamy. Znamy wszystkie kolędy na pamięć. Niestety dożyliśmy czasów, w których święta kojarzą się z „Last Christmas”. A mój tata napisał wiele pięknych kolęd, na przykład:

„Kolędujmy wszyscy wraz,

bo już na to wielki czas.

Kolędujmy la-la-la

i szykujmy co się da”.

Śpiewali ją Skaldowie. Jest też kolęda, którą cudownie zaśpiewał Artur Andrus z Alicją Majewską na płycie „Kolędy Młynarskiego”, przygotowanej przez mojego brata:

„Hej ludzie posłuchajcie mnie.

Hej ludzie posłuchajcie mnie.

Kolędy są pisane co najmniej na dwa głosy.

Samotnie kolędować źle”.

Bardzo dużo jest takich rzeczy, które tata napisał o świętach. Już nie wspominając o „Szarej kolędzie”:

„Pokochamy sie? znowu.

Wzajem darujemy moc win.

Uraz niech nie chowa nikt -

narodzony Boz˙y Syn”.

PAP Life: Święta były dla niego bardzo ważne.

A.M.: On nie umiał nam tyle powiedzieć, ile powiedział w tych kolędach. Dlatego tak bardzo chciał, żeby te kolędy były. I za każdym razem, kiedy słuchamy jego kolęd, kiedy je wspólnie śpiewamy, albo kiedy czytam je dzieciom, to się bardzo wzruszamy. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/

Agata Młynarska - dziennikarka, producentka, prezenterka telewizyjna. Jest córką piosenkarza i autora tekstów, Wojciecha Młynarskiego oraz aktorki Adrianny Godlewskiej. Ma dwoje młodszego rodzeństwa - siostrę Paulinę (dziennikarkę, pisarkę i nauczycielkę jogi) oraz brata Jana (muzyka, kompozytora i wokalistę). W latach 90. była związana z TVP, prowadziła wiele programów w Dwójce. W 2006 r. przeszła do Telewizji Polsat, gdzie objęła stanowisko szefowej nowych projektów. W ostatnich latach związana ze stacją TVN Style. Z pierwszego małżeństwa ma dwóch dorosłych synów: Stanisława i Tadeusza. Wychowała także dwie dziewczynki z domu dziecka. Jej mężem jest finansista Przemysław Schmidt. Ma 59 lat.

O Autorze

PAP Redaktor

© PowiemPolsce.pl

Miejsca Polaków na świecie

Miejsca Polaków na świecie

Zapisz się do newslettera

Jesteś tutaj