Wybierz kontynent

Fake news bez mitów

W, stosunkowo nowej zresztą, branży weryfikacji faktów, trudno mówić o czymś takim jak konkurencja pomiędzy fact checkerami reprezentującymi różne podmioty. No, może trochę o prestiż, ale to nie jest najważniejsze.

Fot. (C) Joshua Miranda via Pexels.com

Głębsze przemyślenia nad tym, czym jest dziś weryfikacja faktów i walka z fake newsami, prowadzą do konkluzji, że w ogóle trzeba w tej dziedzinie wykluczyć myśli o rywalizacji i konkurowaniu. Jedynym dążeniem powinno być dążenie do prawdy a głównym zadaniem - demaskowanie dezinformacji. Zaś wszelkie inne ambicje i ewentualne interesy muszą w tym kontekście zejść na dalszy plan.

Brzmi to ładnie i górnolotnie. Ktoś mógłby zapytać, czy to w ogóle możliwe i, jak wam udaje się, na przykład, w FakeHunterze, trzymać tych szczytnych zasad, unikać uprzedzeń, skupiać się wyłącznie na dociekaniu prawdy?

Uznaj swoją niedoskonałość

Cóż, może najlepiej byłoby zacząć od uznania swojej własnej, ludzkiej niedoskonałości, podatności na błędy poznawcze, uprzedzenia i manipulacje. My, przynajmniej „w tym naszym FakeHunterze”, wcale nie twierdzimy, że wiemy lepiej i z góry mamy rację. Z pułapek zastawianych przez manipulatorów i trzęsawisk manipulacji faktami i sprzeczności staramy się wydobywać za pomocą czegoś, co można nazwać uczenie aparatem metodologicznym, który najpierw daje nam możliwość rozpoczęcia weryfikacji informacji a potem pozwala rozwijać i doskonalić techniki fact checkingu.

Choć brzmi to mądrze i hermetycznie, nie jest to wcale tak skomplikowana rzecz. A mówiąc dokładnie – nie jest skomplikowana sama procedura i metoda, ale już przeprowadzanie na jej podstawie fact checkingu to na ogół trudna, żmudna i czasem niewdzięczna praca. W większości zgłoszeń do weryfikacji faktograficznej, które w pierwszej fazie podejmowaliśmy (a była to tematyka związana głównie z koronawirusem i pandemią), przygotowanie poprawnego, zdyscyplinowanego faktograficznie i metodologicznie, odwołującego się do rzeczywistego stanu rzeczy, opierającego się na wiarygodnych źródłach, raportu fact checkingowego, było ciężką, bardzo wymagającą pracą umysłową. Werdykty „prawda” czy „fałsz” muszą być, zgodnie z prostym wymogiem metodologii, oparte na wiarygodnych źródłach. O ile zasada ta wydaje się prosta, o tyle znalezienie a potem zweryfikowanie źródeł, zbadanie ich związku z tematem czy też aktualności podawanych w nich danych, to nierzadko ekstremalne zadanie.

Powiem tylko, że nie raz i nie dwa musieliśmy się poddać i zrezygnować z weryfikacji zgłoszenia użytkownika FakeHuntera z powodu braku możliwości znalezienia odpowiednich materiałów potwierdzających lub zaprzeczających. Nie były to łatwe decyzje, bo często research kosztował sporo pracy. Była to wszelako konsekwencja i kontynuacja metodologii uczciwego fact checkingu. Jeśli nie potrafisz, zgodnie z przyjętymi zasadami, opierając się na odpowiednich źródłach, zweryfikować faktu, to nie naginaj rzeczywistości do własnej potrzeby, czy przemożnej chęci opublikowania raportu weryfikującego.

Jednak zazwyczaj, nawet gdy wymaga to dłuższego wysiłku, udaje nam się znaleźć źródła i sposoby rzetelnej, zgodnej z naszymi własnymi zasadami (które są jawne, opublikowane na stronie FakeHuntera), weryfikacji zgłoszonych źródeł internetowych. Po opublikowaniu raportu weryfikującego fakt, zgłoszony nam przez użytkownika Internetu, zaczyna on żyć w Internecie i tu bywa „ciekawie”.

 

Bezradność społecznościowych komentatorów

Owszem, byłem świadkiem sytuacji, gdy reakcją na uznanie przez nas za „fake news” wpisu użytkownika Facebooka czy Twittera były jego przeprosiny i wycofanie publikacji. To jednak odosobnione przypadki. Najczęściej reakcje były negatywne. Antyszczepionkowców, wyznawców teorii o spisku Billa Gatesa mającym na celu „zaczipowanie ludzkości”, czy walczących z masztami 5G, nie tylko nie przekonywały nasze oparte na naukowych źródłach fact checki, ale wręcz utwierdzały w przekonaniu, że wszystko to spisek, skoro ktoś się trudzi by publikować raporty weryfikujące podawane przez nich „fakty”.

Wprawdzie skupialiśmy się na początku istnienia FakeHuntera na tematyce koronawirusa i pandemii, to jednak wiele zgłaszanych do nas treści zahaczało o politykę, choćby przez to, że chodziło o artykuły publikowane w mediach o opozycyjnym profilu, takich jak „Gazeta Wyborcza” czy Onet. Zdarzały się też werdykty dotyczące fałszywych informacji podawanych przez polityków. To wzbudzało w sieciach społecznościowych gorące emocje i dyskusje.

 

W obronie werdyktów FakeHuntera

Gdy miałem okazję w sporach tych uczestniczyć i bronić werdyktów FakeHuntera, zawsze starałem się uświadomić podstawowy cel, jaki zawsze przyświeca ludziom weryfikującym prawdziwość faktów – a jest nim dążenie do ustalenia prawdy a mówiąc precyzyjniej rzeczywistego stanu faktycznego. Moje dyskusje na Facebooku i na Twitterze prowadziły często do etapu, w którym proponowałem osobom kwestionującym nasze werdykty, przygotowanie własnego kontr-raportu weryfikującego fakty, opartego nie na opinia i „widzimisiach”, ale według metodologii opierającej się twardo na wiarygodnych źródłach, na której my się opieramy. Mamy w FakeHunterze coś takiego jak „Polityka korekt”, regulamin przewidujący korektę werdyktu, jeśli ktoś przedstawi alternatywny raport oparty na rzetelnych źródłach. Nie chodzi nam o obronę własnych raportów za wszelką cenę, lecz o ustalenie faktów, dlatego alternatywny, przygotowany na podstawie podobnych rygorów metodologicznych, jakimi my się kierujemy, raport podważający nasz werdykt traktujemy jako pożądany wkład w doskonalenie i lepszą jakość FakeHuntera.

 

Konfrontacje

Rzetelnych źródeł swoich twierdzeń nie potrafiła np. przedstawić znana z udziału w protestach rezydentów dr Katarzyna Pikulska. Ogłosiła w kwietniu, że dane na temat liczby zgonów na COVID-19 „są zatajane na poziomie dyrekcji, na poziomie mediów i rządu, który tymi mediami steruje”. W tym przypadku, już na etapie przygotowywania raportu weryfikującego, zapytaliśmy ją bezpośrednio, jakie ma źródła i dowody swoich twierdzeń. Nie tylko nie potrafiła, ale wręcz nie chciała ich podać. Nie przekazała też ich po opublikowaniu raportu uznającego jej rewelacje za fake news.

Takich konfrontacji nie tylko na temat popularnej wówczas teorii spiskowej o fałszowaniu liczby zgonów lub zakażeń, było więcej.  Każdemu, kto w dyskusjach internetowych kwestionował nasze werdykty odnośnie publikowanych w mediach czy social mediach tez, proponowałem przygotowanie i przesłanie nam korekty według wyżej opisanych zasad.

Niestety, nie zdarzyło się ani razu, by ktoś podjął to wyzwanie. Tłumaczę sobie to na różne sposoby, przede wszystkim tak, że ulanie emocji w społecznościach jest czymś zupełnie innym niż umiejętność rzetelnej weryfikacji faktograficznej. Ale przede wszystkim zwracam uwagę na to, że rzetelny i poprawny metodologicznie fact checking jest zadaniem trudnym, a nawet niekiedy - ekstremalnie trudnym. I raczej nie ma mowy, by facebookowy czy twitterowy komentator, mógł sobie z tym zadaniem z marszu poradzić.

 

Gdy psujesz zabawę kolporterom fejków

Trudno nie odnieść wrażenia, że fact checking treści politycznych nie ma w ogóle sensu. Dla zwaśnionych plemion stan faktyczny i tak nie ma na ogół znaczenia, na co można podać mnogie przykłady, a pracy weryfikatorów i tak się nie docenia, wręcz przeciwnie – liczyć mogą głównie na wyrazy głębokiej wrogości. Dla kolportujących dezinformację ważna jest nie prawda, lecz zasięg. Jeśli treść jest dla naszego plemienia korzystna i dobrze „wiraluje”, to dobrze, to OK. A że to fejk, no trudno, ale w sumie robi dobrą robotę. Tak zdają się rozumować politycy i różnego rodzaju upolitycznieni przywódcy opinii w sieciach społecznościowych.

Fact checking jest w ich świecie rzeczą zbędną, na którą w  najlepszym razie nie zwraca się uwagi. Częściej jednak wzbudza niechęć a czasem wręcz agresję, zwłaszcza gdy „psuje zabawę” zbyt wcześnie, gdy soczystym fejkiem nie udało się jeszcze wykręcić zadowalających zasięgów, udostępnień, polubień.

 

Ilu kłamie świadomie, a ilu jest „uwiedzionych”?

Mechanizm dystrybucji fake newsów jest czymś znacznie bardziej złożonym niż propagowany często model „potężnych graczy (politycznych?, komercyjnych?), którzy bezwolnymi masami manipulują jak chcą, za pomocą fałszywek, na które masa się bezwolnie nabiera”. To wcale tak nie działa. Na podstawie licznych przykładów można mieć wrażenie, że udostępniający fejki ludzie z góry wiedzą lub „czują”, że prawdziwość informacji jest wątpliwa, ale bardzo zgadzają się z ich poglądami i obrazem świata, że nie mogą się oprzeć. Dochodzi do tego u niektórych zupełny cynizm lub zwykłą interesowność wynikającą ze względów politycznych lub biznesowych. Granica jest płynna, więc trudno orzec, ilu jest „uwiedzionych” a ilu kłamie świadomie, licząc na pognębienie przeciwnika.

Ponadto fake newsy mają często większą siłę przyciągania z tego jedynie względu, że są informacjami nowymi. Nie powielają wiedzy, która jest nam znana. Takie wnioski wynikają z badań  przeprowadzonych na Massachusetts Institute of Technology, których wyniki opublikowano kilka lat temu w „Science”.

Powyższe wyniki zdają się wskazywać, że Internet wcale nie czeka z otwartymi rękami na rzetelny, oparty na solidnych metodologicznych podstawach, fact checking na prawdziwą weryfikację faktów i walkę z fake newsami. Dlatego moim zdaniem w walce z dezinformacją jesteśmy dopiero na początku drogi.

Mirosław Usidus

O Autorze

Mirek Usidus Redaktor

Redaktor naczelny miesięcznika m.technik ("Młody Technik"). Dziennikarz i przedsiębiorca. Weteran Internetu. Współtwórca „Rzeczpospolitej" Online, portalu TVP, i wielu innych serwisów internetowych, ostatnio przede wszystkim fact-checkingowego - #FakeHunter.

© PowiemPolsce.pl

Miejsca Polaków na świecie

Miejsca Polaków na świecie

Zapisz się do newslettera

Jesteś tutaj